#Ratliff
- Pamiętaj, jakby co, to dzwoń – rzucam jeszcze, gdy Chris zamyka za sobą drzwi samochodu.
Dziewczyna zarzuca plecak na ramię i macha nam z uśmiechem, idąc tyłem do imponująco wyglądającego domu. Śledzę ją spojrzeniem razem z Rydel.
Del nie rusza samochodu z miejsca, dopóki Christine nie znika za drzwiami. W końcu wzdycha cicho i przekręca kluczyk w stacyjce.
- To może głupie, ale będę tęsknić – mówi, gdy wjeżdżamy na ulicę.
- Ja też. – Kiwam głową i podpieram się łokciem o występek w wewnętrznej stronie drzwi.
Przez te kilkanaście dni przyzwyczaiłem się do obecności Chris. Mawia się, że człowiek zestraja się z sytuacjami, które mu pasują i dają radość – podobnie jest z ludźmi. Mathers jest naprawdę fajną dziewczyną i przyznaję, że z żalem godzę się na jej powrót do domu, do miejsca, gdzie nikt na nią nie czeka, gdzie będzie sama, bez opieki.
Tak nie powinno być. Nie rozumiem, dlaczego dobrzy ludzie tak często mają w życiu ciężko. Jakim prawem dziewczyna taka, jak Christine, jest sama i niekochana? Nadal mam ochotę zadźgać cyrklem jej wspaniałą ciotkę. Ta jakże urocza i serdeczna kobieta ani razu nie skontaktowała się z Chris, gdy ta przebywała z nami. Ani razu. Nawet pustego smsa jej nie wysłała, choć Math napisała jej swój nowy numer telefonu.
- Myślisz, że ciotka w końcu się z nią skontaktuje albo odwiedzi? – pyta Rydel, jakby czytając mi w myślach.
- Myślę, że pierwszy odwiedzi ją Riker – śmieję się cicho, wspominając najstarszego członka naszego zespołu.
Widok żegnającego się z Chris Rikera łamał serce. Chłopak ledwo ją przytulił, ledwo ją objął ramionami – po prostu wykonał mechaniczny ruch. Ale widziałem, że robi to specjalnie i wiele go to kosztuje. W jego oczach spokojnie można było dostrzec chęć zamknięcia Christine w serdecznym uścisku. Podobnie było z Rossem. Chociaż nie, on zrobił to inaczej. Po prostu objął ją, potargał jej włosy, uśmiechnął się i mruknął „na razie”. Obydwoje kłamali każdym gestem. Ich postawa mówiła jedno, oczy i grymas na twarzy drugie. W środku płakali i krzyczeli, żeby została.
Czułem się jak na planie filmu a’la „Zmierzch”. Serio, miałem wrażenie, że zaraz obydwoje wybuchną i wypłyną z nich tęczowe fale, a mózgi odlecą na balonach w kształcie serduszek.
Dobra, to było chamskie. Współczuję im.
- Ja w sumie też – przytakuje Del. Przez chwilę nie odrywa spojrzenia od zatłoczonej jezdni, aż w końcu zerka na mnie. – Dlaczego mówimy o Rikerze? Równie dobrze to Ross mógłby przyczłapać pod dom Chris z bukietem fiołków.
- Bo mimo wszystko Rik jest trochę dojrzalszy. Zachowuje się jak głuche dziecko we mgle, gdy chodzi o Chris, ale jest starszy i myślę, że jego rozum szybciej wyskoczy zza tej magicznej mgły. A Ross to dzieciak. Zagubiony dzieciak.
- I cierpiący – mruczy Ryd, zatrzymując samochód na światłach.
- Można powiedzieć, że sam jest sobie winien. Gdyby nie zaczął chodzić na dziwki, nie poszedłby z tamtą panną, a potem nie próbowałby uderzać do Chris jak rasowy chomik o amfetaminie. – Przewracam oczami. – Właściwie, to oboje są sobie winni. Gdyby postawili sprawę jasno, zamiast bawić się w dzieci specjalnej troski, nie doszłoby do tej pokręconej sytuacji.
- Prawda – wzdycha blondynka i zaczyna stukać palcami o kierownicę, wybijając rytm do „Things Are Lookin’ Up”. Po chwili jednak kładzie prawą dłoń na hamulcu ręcznym i zerka na światła.
- Dells, spokojnie. – Uśmiecham się. – Dadzą sobie radę.
- Mam nadzieję, Rat. – Dziewczyna odwraca głowę w moją stronę i lekko unosi kąciki ust.
Pochylam się do niej i składam delikatny pocałunek na jej ciepłych wargach. Chciałbym więcej, ale sytuacja nie pozwala.
- Jedź, śliczna, bo zielone – śmieję się.
Del całuje mnie jeszcze pospiesznie i rusza samochód z miejsca.
- Musisz w końcu zrobić prawo jazdy – mówi, spoglądając to na mnie, to na drogę.
- Po pierwsze, patrz na drogę, bo blask mej chwały może wyrządzić krzywdy na rondzie, a po drugie – po co, skoro mam tak piękną, utalentowaną i w ogóle fantastyczną szoferkę?
- Wal się, leniu.
- I tak cię kocham.
#Riker
Czuję czyjąś dłoń na ramieniu, ale nie odwracam się. Nie potrafię oderwać wzroku od podjazdu przed domem, skąd kilka minut temu odjechał samochód Rydel. Nie potrafię uwierzyć, że on odjechał, że o n a odjechała.
Że już jej może nie zobaczę.
Ale czy chcę?
- Wiesz, że możesz ją odwiedzić w każdej chwili? – Kojący głos mamy rozlega się echem w mojej głowie, nie uspokajając jednak moich rozbieganych myśli.
Tak, mamo. Wiem. Nie jestem tylko pewien, czy chcę.
- Co to da? – Przełykam ślinę, ale nadal czuję Saharę w buzi. – Nie mam powodu, żeby ją bezsensownie nawiedzać.
- Masz powód synku. – Mama ściska lekko moją dłoń i opiera się barkiem o ścianę przy oknie.
Zerkam na nią, nie odrywając czoła od rozgrzanej szyby.
- To bez sensu – wzdycham. – To by się nie udało. Nie uda.
- Dlaczego to sobie robisz? – pyta matka, uśmiechając się lekko.
Uśmiech na jej ustach zazwyczaj wywoływał uśmiech i na moich, ale nie tym razem. Nie jestem w stanie poruszyć mięśniami twarzy.
- Co robię?
- Przecież ją kochasz.
Kochasz. Mocne słowo. Ale takie właściwe. Takie… Idealnie opisujące sytuację, wyjaśniające wszystko, mówiące nic.
- Nie wiem, czy ją kocham, mamo. – Kłamstwo. Kłamiesz, Riker. – Zależy mi na niej. – Ano zależy. – Na jej bezpieczeństwie mi zależy, na jej szczęściu.
- Więc twierdzisz, że nic kompletnie ci się w niej nie podoba? – Kobieta unosi przekornie jedną brew do góry, przez co chichoczę lekko, ku własnemu zdziwieniu zresztą. Zawsze bawił mnie ten gest.
- Podoba mi się. – No w końcu, ośle. Mów dalej. – Podobają mi się jej oczy, mają taki dziwny kolor. – Tylko jej tego nie mów, nie chcesz chyba przestraszyć dziewczyny. – Trochę zieleni, trochę brązu… - Zamykam oczy, wewnętrzny głos cichnie, mrucząc zadowolony. – Lubię ten jej słodki uśmiech, czasem smutny, czasem radosny, ale zawsze szczery. Lubię to, jak się śmieje, ma taki ładny głos. – Widzę ją. Widzę ją siedzącą na moich kolanach na backstage’u, to było tak niedawno. – Lubię spędzać z nią czas. – Opuściła nas wtedy. Już wtedy. – Czuję się wtedy taki spokojny, jakby była lekiem na moje nerwy. Ale jednocześnie wywołuje u mnie tornado sprzecznych uczuć. – Tak, nie, tak, nie…
- To znaczy?
- Z jednej strony chcę ją przytulić i nie puszczać. Z drugiej jednak wiem, że jej stan psychiczny mi na to nie pozwoli.
- Riker, stan psychiczny Chris zależy nie tylko od tego, co przeżyła. – Nie widzę mamy, ale jestem w stanie wyobrazić sobie jej opanowane spojrzenie. – Ogromny wpływ mają też na niego ludzie wokół niej. I jej uczucia. Jak myślisz, co ona czuje?
- Nie wiem, mamo – szepczę.
Mimo że od dziecka to właśnie mamie i Rydel spowiadam się najczęściej, to jednak moje myśli same czasem nie znają swojej treści.
Ja naprawdę nie wiem.
Przypominam sobie pożegnanie, choć wcale tego nie chcę. Spycham wspomnienie w odległy kąt, ale ono i tak wraca. Wraca jej smutne spojrzenie, ciepło ciała. Tak bardzo chciałem ją mocno przytulić, szepnąć to, co wtedy myślałem. Chciałem ją przy sobie zatrzymać. W jej oczach widziałem… No właśnie, co? Miałem wrażenie, że jej spojrzenie jest lustrzanym odbiciem mojego.
Nie. Kręcę głową.
Nie ma sensu się łudzić.
A co, może lepiej zdychać z niepewności?
Riker. Pesel.
- Czasem tęsknię za czasami, gdy miałeś dziesięć lat i przybiegałeś do mnie po pieniądze na czekoladę dla dziewczyny, która ci się podoba. Pomyśl, synku. Krzywdzisz się – mówi jeszcze mama, głaszcze mnie po ramieniu i wychodzi z pokoju.
Może za wiele razy na nią patrzyłem. Może za wiele razy pozwoliłem sobie o niej pomyśleć. Może nie powinienem nigdy dawać sobie prawa dotknięcia jej. Może popełniłem ten błąd i zbyt wiele myślałem. Może niepotrzebnie się przywiązywałem.
Mrugam parę razy, szukam wzrokiem podjazdu.
To nie tak miało wyglądać to pożegnanie.
Ja nie chciałem się z nią żegnać. Ja nie chciałem. Ja nie chciałem…
#Ross
- Od lewej witamy Ratliffa, Rydel, Rocky’ego, Rikera i Rossa! R5 po raz kolejny w tym roku udzielą wywiadu dla Radio Disney i zagrają dla was na żywo. Dzień dobry, kochani!
- No hej!
- Witaj!
- Cześć.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
Spoglądamy na siebie z Rikerem, zorientowawszy się, że wypowiedzieliśmy te same słowa. Kontakt wzrokowy trwa ułamek sekundy, szybko wracam spojrzeniem do rozentuzjazmowanej kobiety.
- R5 zaśpiewa nam dzisiaj dwie wybrane przez was piosenki, czyli "Easy Love" i "One Last Dance", a to już za kilkanaście minut. Jak się czujecie po skończonej trasie? – pyta, pochylając się do przodu.
- Było świetnie – mówi pierwszy Ell. – Mimo krótkiego trwania ostatniej, wrześniowej części światowej trasy, i tak było niesamowicie! Ta energia, zawsze pozytywni i uśmiechnięci fani. Kocham to.
Przyglądam się reszcie zespołu, przysłuchuję powierzchownie. Co chwilę uśmiecham się i przytakuję, odpowiadam, gdy słyszę pytanie.
Ale mnie tu nie ma. Moje myśli błądzą nadal we wczorajszym dniu. Moje dłonie nadal czują ciepło ciała Chris, gdy obejmowałem ją mechanicznym, wymuszonym ruchem. Włożyłem ogrom starań w to, żeby uścisk nie wyglądał nazbyt uczuciowo.
A może po prostu chciałem i siebie przekonać do tego, że ona jest mi niepotrzebna i w sumie może odjechać?
- Wiadomo nam, że tym razem zabraliście ze sobą dodatkową pasażerkę. Chris, tak?
Mrugam szybko, słysząc niechciane imię.
- Tak – mówię niby wesoło, w środku błagam o pozostawienie tego tematu w spokoju.
- Nasza kuzynka, strasznie dawno jej nie widzieliśmy – dodaje Rydel. – W sumie to od jakichś dziesięciu lat.
W sumie to od jakichś osiemnastu lat. I mogło tak zostać.
- Fani widzieli, jak bardzo się do siebie przywiązaliście – mówi dalej kobieta, która przedstawiła się jako chyba Devon. Albo Dove.
- Tak, mamy świetną rodzinę – śmieje się Del.
Rodzinę. Pf. Chciałbym, żeby to była prawda.
Znowu się wyłączam.
Myślę o delikatnym, dźwięcznym głosie Chris. Robię to wbrew sobie, wbrew bólowi.
"Uśmiechnij się". Krótkie zdanie, jakby polecenie, a może prośba. Wypowiedziane półszeptem, a jakby krzykiem. Tak cicho, że słyszalne tylko dla mnie. Na tyle głośno, by wyryło się w moim sercu.
Na tyle ogłuszająco, bym zawiesił się w ostatnich wersach "One Last Dance".
Skręcam w lewo, Six posłusznie wykonuje mechaniczny rozkaz. Światło zielone, światło czerwone. Czarno-białe. Skala szarości. Sepia. Negatyw.
O czym teraz mowa? O czym rozmawiamy, Ross?
To my rozmawiamy?
Tak. Uważaj na tą kobietę, zaraz wejdzie na pasy. Hamulec, patafianie. No, o to chodziło. Um, Ross?
- Co?
Gadasz sam do siebie.
- Wiem.
Kręcę głową. Ryland. Tak. Jedziemy po braciszka. Braciszka, któremu zachciało się zostać u Savannah jeszcze parę dni i po którego jakimś prawem muszę pojechać. W sumie dla mnie lepiej, nie mogę tyle siedzieć w domu. Nie potrafię patrzeć na szczęśliwą Rydel i dobitego Rikera. Nie potrafię nawet patrzeć w lustro.
Zerkam mimowolnie na lewy nadgarstek.
Szklanka się stłukła, mamo.
Włączam radio, od razu nakręcając głośność na full. Głupi.
- ...see her when you close your eyes, maybe one day you'll understand why...
Samochód ponownie zapełnia błoga, choć raniąca cisza.
- No elo, bracie! - Ryland wpada na przednie siedzenie, jeszcze machając zaglądającej przez okno Sav.
- Hej - mruczę, odpalając silnik.
- Co tam, Sawyer? - pyta RyRy, gdy w końcu zjeżdżam na pas ruchu ze wzrokiem wbitym w drogę.
- Że co proszę?
- Naprawiłeś sprawę choć trochę?
- A na co to komu? - Wzruszam ramionami.
- Nie no, co to ma być? - wzdycha brat, wybijając rytm na leżącym na kolanach plecaku. - Gdzie się podział mój pewny siebie i wszystkowiedzący braciszek? Ten, któremu laski padają do stóp, a on i tak puka co dziesiątą i to w jakichś zasciankach?
- Nadal padają.
- Kochający plebs! Świętujcie! Wasz król was zaszczycił! - prycha. - Daj spokój. Coś narobił?
- Nie ma jej.
- Co? Jak? - dziwi się Ryland, przestając stukać w plecak.
- Wróciła do domu, pisałem ci. - Beznamiętnie staję na światłach, gdy widzę coś na wzór czerwonego. A może to ciemny szary?
Beznamiętnie. A w środku krzyczę. Skończ ten temat.
- Aaa, no tak. Myślałem, że masz jakieś nowe wieści albo chociaż przestałeś być ciotą i zacząłeś działać.
Nie chce mi się nawet odwracać głowy, ale RyRy dostrzega chyba mord w moich oczach, bo milknie.
Ja ciotą? Z jakiej strony?
Z każdej, matole. Patrz, coś ze sobą zrobił. Z frajera, który posuwał puste blondynki dla odstresowania, stałeś się spraną skarpetą. Perwoll tu nie pomoże, chłopie.
Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
Kolejne kilka minut upływa w ciszy, staram się nie myśleć. Staram się nie patrzeć w jej oczy, które tak bardzo zapadły mi w pamięć.
- Chłopie, nie bądź dzikus, podgłośnij to radio. - W końcu brat dobiera się do pokrętła głośności. - Patrz, Bruno Mars śpiewa, a ty się badasz skład chemiczny przedniej szyby.
Gitara.
- Same bed but it feels just a little bit bigger now, our song on the radio but it don't sound the same. My friends talk about you all it does is just tear me down...
Wyciszam radio do zera, gdy słyszę obok siebie głos brata nucącego razem z Bruno. Milknie.
Więc dalej ja nucę.
- ...Cause my heart breaks a little when I hear your name. And I just sound like oo-oo-oooh...
Czy mogła odjechać?
Nie, nie mogła. Wracaj, Chris.
Nie płacz, Ross. Prowadzisz.
Zerkam w tylne lusterko.
Zniknęły dziecięce policzki, słodkie oczka, delikatne rysy. Powoli, wbrew wszystkim, znika również uśmiech.
***
I ten moment, gdy po tygodniu gapienia się na tablicę na matmie w końcu ogarniam, o co chodzi. W minutę. Dzięki dwóm zdaniom, których w podręczniku nie ma. Dwa zdania, a umysł rozjaśniony niczym po sesji w Top Model z zepsutymi fleszami.
Anyway. Ale jaja. Mam pusto w głowie. Ten rozdział jest dziwny. Taki inny. Jakaś schizofrenia w literkach.
Nie mam weny. A raczej brak we mnie życia. Dziękujemy za ten wyczyn koledze z teatru *clap clap*
To jeszcze na trochę zostało tego do koca, huh? Coś tam mam nabazgrane w R28, ale nie wiem, kiedy go skończę. Czy w ogóle.
Do ferii czas, w szkole ciut zapierdziel, w głowie znak zapytania.
Nie sprawdzam nawet tego rozdziału już, zostawiam to Raffy i Mice, które aktualnie oglądają nagranie z mojego niedzielnego występu. Masakra.
Aha, Niepi. Weź pomóż mi i Mice wyjaśnić Martynie, że ma zacnego bloga i p o t r a f i pisać, bo chce usunąć bloga. ._.
Nie sprawdzam nawet tego rozdziału już, zostawiam to Raffy i Mice, które aktualnie oglądają nagranie z mojego niedzielnego występu. Masakra.
Aha, Niepi. Weź pomóż mi i Mice wyjaśnić Martynie, że ma zacnego bloga i p o t r a f i pisać, bo chce usunąć bloga. ._.
Fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńDo napisania
Destiny
OdpowiedzUsuńHubert, kochanie, skacz do wody, bo chyba się w teatrze zgubiłeś, RYBKO ty moja.
Dum, dum.
Całą głowę miałam wypełnioną twoim występem, tyle myśli cholera, nawet rybę wymyśliłam, a tu dup. Czytam rozdział i szysko znika.
A gif na końcu dobił mnie do paneli.
W Chinach.
Agahaghaghagah.
Chciałam napisać coś fajnego. Szkoda, że nie jestem jak Ell, w jego ustach wszystko brzmi mądrze.
Liście w sosie po bretońsku i biurko z wiórkami na wynos. Płaci pan kartą czy gotówką?
Bruuuuno. Dobijasz człowieka. Let her go również. Wiedziałam, że to tu wrzucisz. Filmik z Auslly wciąż żyje w moim umyśle :')
Jestem fanką Rossa prowadzącego auto.
I małego Rika z kasą od mamy i czekoladą w łapce.
To takie suodkie *-*
Dobra, nie czytaj tego komentu. Pójdę komentować inne rozdziały. Zrobię to dzisiaj.
Nie lubię Chris, ale wiem, że bez niej nie będzie opowiadania. Ale czuję w glutach, które od tygodnia zapychają mój nos, że ona się jeszcze pojawi.
Choć wciąż r27 to początek końca.
~Raffy
PS. Niepi, nie krzycz. Ania. Kurna. WASZ SZANTAŻ MI WYSTARCZA.
i tak jestem szitem
Heloł maj słit pojtejtoł!
OdpowiedzUsuńWłaśnie wraz z Sarenką jemy tę zajebistą pomodorową i oplułam stół, kiedy chichotłam z "zaścianków". Blask chwały Ella też mnie rozbawił. Kocham ten tekst. I tego typa.
Pov Rikera taki awww.
Normalnie jakbym czytała cierpienia młodego Wertera po ślubie Lotty.
Cierpiący Riker jest taki uroczy. I nieporadny. Aż się go chce przytulić do cyca.
Czytam jego pov, a w mojej głowie śpiewa Łitnej Hjuston - Aj haw nafing, nafin, naaaaaafin!
Cierpię wraz z Tobą, chłopie.
Pomszczę Twój ból, Rik, obiecujem.
Tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż!
I Laczek Zła.
Pov Rossa, chyba jestem do tego kolesia uprzedzona, bo czytam i takie "ułaha, rowery dwa, szlag, nie ta mjuzik, Mikuś, takie ułahahahah, cierp sobie, pukniesz jakąś lasię, będzie lżej. Haj fajf, Kupidynie, dobrej dramy nigdy dosyć!"
I w ogóle ten komentarz jest bez ssnsu, i wstydam, że go puszczam w internety.
Bloggerze, Anulko, wybaczcie!
Mika
PS. Chiczoczę - cza było napisać "chichotam", szmato i dać gwiazdkę. XD
Yhym.
OdpowiedzUsuńAniu, soreczki, że tak długo to trwało. Soreczki też za długość i jakość tego komentarza. Jestem chora. ZNOWU.
Ale to nie oznacza, że nie doceniam tego jakże pięknego i dobijającego rozdziału! Nie ma jak to się zdołować po ciężkim dniu! Perfekto. Kocham.
Rikuś to galareta, ale chyba jakoś stężał. Ross się rozkleił. Nadal nie współczuję.
Chris, szmato. Nie lubię cię. Nieważne, że cię tu nie było. Walić. I tak mi nie pasujesz.
JEZU. ZIMNO. TONA CHUSTECZEK I TABLETKI NA GARDŁO. KOM TU MI.
Aha. Raffy. Idę teraz do ciebie. W chorobie też potrafię dać wpierdol, nie bójta nic.
OMG OMG no ona musi być z Rossikiem no ! :C
OdpowiedzUsuńZrobiłaś wielką paplanine xd Czekam na nexta :D
Oczywiście, że komentarz się z jakiegoś powodu nie dodał. Bo niby po co miałby się dodać? Nieważne.
OdpowiedzUsuńDo POV Rikera zabrakło mi czegoś zwanego uczuciami. Brakowało mi łez przy pożegnaniu z Chris, obietnic, że spotkamy się następnego dnia na kawie/zakupach. Zapewnienia, że w razie kłopotów zawsze może zadzwonić. Owszem, Ratliff mówi Chris, że może zadzwonić, ale moim zdaniem mógłby więcej z siebie wykrzesać. Tak samo jak Riker z Rossem. Obaj są siebie warci. Przed nią starali się nie pokazywać emocji, przytulili ją od niechcenia, a gdy ta odjechała, zalała ich nagła fala uczuć. Wyrzucanie sobie, że może powinni inaczej ją pożegnać. Powiedzieć kilka dodatkowych słów i zapewnić, że zawsze będą dla niej. Zabrakło mi tego, no. Zachowanie samej Chris także nie było nie wiadomo jak fantastyczne. Ona sama mogła im wskoczyć w ramiona, zalać się łzami czy coś. Dopiero gdy samochód Rydel zniknął za zakrętem, Riker i Ross pokazali siebie. Jakieś emocje, uczucia. Pozwoli swoim pokręconym myślą wypłynąć na wierzch i zdominować siebie. Widać, że oboje nie wiedzą co robić. Jak siebie zrozumieć. Jak żyć. Mam nadzieje, że oboje dojdą do siebie i zrozumieją kim są i co czują. Życzę im tego.
A Tobie życzę spokoju ;) x
- matrioszkaa! xx