sobota, 11 lipca 2015

Epilog.



Bo niektóre rzeczy nie powinny być niczym więcej, jak tylko chwilą. I to była jedna z nich.

"Lucas", Kevin Brooks


Nigdy już potem nie żyłem tak, jak wtedy. Jak wtedy, gdy sklejała mnie z kawałków, ze strzępów, z podupadłej ufności, z bezwstydu, z niewiary, z nieczucia.
Nigdy się z niej nie wyspowiadałem. Nie umiałem. Nie prosiłem o pokutę za grzech popełniony na jej ustach, za grzech popełniony spojrzeniem. Nie prosiłem o ulgę, gdy moje ciało rozpadało się bez jej obecności. Odmawiałem rozgrzeszenia za głód, tęsknotę, za łzy i brak oddechu.
Nie chciałem zmartwychwstania, nie chciałem raju.
Bo to ona wydawała mi się być moim rajem.
Prosiłem tylko, aby rozgrzeszyła mnie z jego spalenia.
Potem błagałem o przebaczenie za to, że kochałem ją źle. Że zamiast całować łzy, wywoływałem je i patrzyłem jak spływają.


Pik. Pik. Pik.
Gdyby nie fakt, że ten okrutny dźwięk odgrywany jest przez serce z różną częstotliwością, znałbym go na pamięć i nucił jak kołysankę. Przyzwyczaiłem się jednak do tego na tyle, by móc nie zwracać na niego uwagi.
Pochylony do przodu, z łokciami opartymi o kolana przyglądam się twarzy pomalowanej w parę zabliźnionych ran i prawie niewidocznych już siniaków. Pamiątek po próbie ocalenia raju.
Znam tę twarz na pamięć. Towarzyszyła mi w chwilach słabych, złych, dobrych, wesołych, smutnych, w tych pełnych śmiechu i tych pełnych łez. Była moją ostoją. Ostoja to może złe słowo. Była jak latarnia na morzu, jak coś, co wskazywało drogę, na końcu której znajdowały się opiekuńcze ramiona i uspakajający głos.
Teraz jest może trochę uszkodzona, mimo że świeci tak samo.
Ale ramiona na jej końcu już mnie nie obejmują, a głos nie koi nerwów, nie chwali za dobro, nie korci za zło.
Opuszkami palców monotonnie dotykam ciepłej dłoni leżącej na błękitnym prześcieradle. Ciągle mam nadzieję, że może za chwilę to ona dotknie mnie. Ciągle, już od dwóch tygodni.


Każdego dnia potem zapominałem ją coraz bardziej. Każda minuta kradła jej zapach. Każda godzina kradła jej smak. Każdy dzień wyciągał ze mnie ostre odłamki tęsknoty - popękała, bolała jak cholera.
Przyzwyczajałem się do tego, że jej nie było. Próbowałem zasnąć na siłę.
Płakałem coraz rzadziej.
Czasem jeszcze płaczę.


- Czasem... Czasem zastanawiam się... - Przełykam ślinę. - Nie musisz się do mnie odzywać, kiedy wstaniesz. - Zamknięte oczy nie poruszają się, głowa nadal leży nieruchomo na poduszce. - Cokolwiek jednak powiesz, chciałbym, żeby były to szczere słowa. Nie musisz mi wybaczać. A ja i tak będę cię przepraszał.
Przepraszałem wiele razy. Wypłakałem wiele łez na białej, szpitalnej pościeli. Wypowiedziałem wiele słów, nie wiem, które były bardziej, a które mniej potrzebne. Wychodziłem wiele kroków na szpitalnej posadzce z szarych kafelek, tworząc przeróżne kształty, od koła, przez trójkąt, po wielokąty i linie proste.
- Możesz na mnie krzyczeć - szepczę. Zaczesuję palcami włosy do tyłu, parę pasm wpada mi do oczu. - Możesz rzucać talerzami i cegłami. Możesz chcieć mnie zabić. Ale proszę... Tak bardzo proszę. Proszę, wstań.
- Wstanie.
Mrugam parokrotnie, wyciągnięty z czegoś, co zaczynało przypominać agonię. Podnoszę głowę.
- Skąd wiesz? - pytam, przyglądając się stojącej w otwartych drzwiach postaci.
Dziewczyna uśmiecha się lekko, zakładając opadające pasmo włosów za ucho. Są ciemne, czekoladowe i gęste, sięgają jej prawie do pasa.
- Słyszałam przed chwilą rozmowę dwóch lekarzy. Wspominali o Lynchu i o tym, że powinien obudzić się za parę godzin, góra dzień. - Wzrusza lekko ramionami, spoglądając mi w oczy. - Mogę się dosiąść? - Kiwa głową w moim kierunku, a raczej w kierunku stojącego obok mnie krzesła.
Przytakuję. Śledzę ją wzrokiem, gdy rusza w moją stronę miękkim krokiem, po czym siada po mojej lewej, bliżej głowy Rikera.
- Twój brat?
- Tak.
- Starszy?
- O cztery lata.
- Bardzo go kochasz?
Zaciskam usta. Kocham go.
- On mnie nienawidzi - szepczę.
Nie wiem, dlaczego to mówię. Może potrzebuję w końcu się odezwać? Powiedzieć wszystko, co się we mnie dusi?
- Opowiesz mi? - pyta dziewczyna.
- O czym?
- O wszystkim.


Dużo czasu zajęło mi uświadamianie sobie, że nie będzie już tego, co miałem, gdy ona była. Nigdy więcej. Niezależnie od tego, jak długo bym klęczał i modlił się na posadzkach różnych kościołów.
Pamiętam pewne zdanie, które przeszło mi przez myśli jeszcze gdy ona była.
Że nawet wtedy, gdy nie pozwala nam na to serce, trzeba się pogodzić z chorą rzeczywistością - żeby dalej żyć. Ja jednak nie podjąłem jeszcze decyzji, czy aby na pewno chciałem żyć.


- Nigdy nie myślałem, że spotkam kogoś takiego jak ona. Na moment, na chwilę. Ktoś powiedział kiedyś, że nie dowiemy się, co stoi za zakrętem, dopóki za niego nie skręcimy. Może od początku moim przeznaczeniem było spotkanie jej?
- Jest takie zdanie w mojej ulubionej książce... Niektóre rzeczy nie powinny być niczym więcej, jak tylko chwilą. - Szatynka kładzie swoją szczupłą dłoń na mojej.
Czuję rozlewające się po mnie przyjemne ciepło. Miła odmiana po ciągłym uczuciu zimna i dreszczy. 
- A teraz? - pytam, patrząc jej w oczy. Są niebieskie, na jednym z nich dostrzegam piwną plamkę. Chciałbym zagłębić się w nie trochę, chociaż na chwilę. Może tam znajdę wytchnienie i chwilę odpoczynku od bólu.
Ale na to nie zasługuję.
- Co 'teraz'?
- Teraz też jest tylko chwilą?
- Nie musi być. - Uśmiecha się. Przez chwilę utrzymuje kontakt wzrokowy, po czym wraca spojrzeniem do Rikera. - Co było dalej?
- Dalej? - Przełykam ślinę. - Dalej było już tylko gorzej. Wyszedłem z domu. Chciałem odreagować, pokazać, że wcale mnie to nie obchodzi. Kierowałem się do klubu, ale ledwo o niego zahaczyłem.
- Poszedłeś do niej?
Kiwam głową.
- To nie tak miało być - wzdycham. Po chwili kontynuuję opowieść.


Często zastanawiałem się, co by było, gdybym tam wtedy nie poszedł. Na myśl przychodziło mi wiele innych scenariuszy, ale odrzucałem każdy. Nie chciałem gdybania.
Chciałem tylko, żeby wróciła. Do niego.
Zastanawiałem się, jak bardzo żałosny byłem. Umierać za kimś, kogo się znało przez kilkanaście dni. Trwać w pewnego rodzaju agonii przez odejście kogoś, kto paroma susami przeskoczył przez moje życie. Dotarło jednak do mnie, że to nie ilość czasu, jaki osoba przebywa obok nas, ale zostawiony ślad jest ważny. Jego głębokość, długość, zapach, oddźwięk...
Nie byłem żałosny.
Ja po prostu nie wiedziałem jak ruszyć, jednocześnie zostawiając na ścieżce części bagażu. Tak potwornie go pragnąłem, uparcie tachałem te walizki.
Z czasem zacząłem je rozpakowywać, żeby móc zabrać z nich to, co najważniejsze - coś na uśmiech, coś na wspomnienie, coś do łez, coś do poduszki, coś do kochania.
Oglądałem się przez ramię na szczelnie zamknięte torby. Nikt ich stamtąd nie zabrał, i dobrze.


Milknę, gdy jestem już pewien, że powiedziałem wszystko. Historia opowiedziana, alleluja. Chyba mi lżej.
- Wyjść z czegoś nie znaczy zapomnieć - mówi dziewczyna po chwili. - To znaczy jedynie zredukowanie bólu do poziomu możliwego do tolerowania, do poziomu, który nie niszczy.
- Nie chcę...
- Nie chcesz z tego wychodzić, prawda? Bo niby dlaczego powinieneś? To wszystko, co teraz masz. Nie chcesz miłych słów, nie obchodzi cię to, co myślą i mówią inni ludzie. Nie chcesz słyszeć od nich jak to było, kiedy oni kogoś stracili. Nie chcesz porad, co masz robić, nie chcesz słyszeć "zapomnisz o tym, stary". Nie czują tego, co ty. Jedyną rzeczą, jakiej chcesz, jest ta, której nie możesz mieć, która nigdy nie wróci. Nikt nie wie, jak to jest. Nikt nie wie, jak to jest wyciągnąć rękę i dotykać kogoś, kogo tu nie ma i nigdy więcej nie będzie. Nikt nie zna tej pustki. Nikt oprócz ciebie.


Na pogrzeb przyszło w sumie dziewięć osób. Ja, Rydel, Rocky, Ell, mama, tata, Ryland i Bethany.
Przed pójściem tam obiecałem sobie, że wszystko wygarnę tej kobiecie, że się na niej wyżyję. Ale gdy ją tylko zobaczyłem - kobietę ubraną w czarny, elegancki kostium, z nosem niesionym powyżej chmur i nadmuchanym ego - zrezygnowałem. To by było marnotrawstwo swoich sił.
Wiedziałem, że ona by tego nie pochwaliła. Pokręciłaby głową, układając usta w słowa "daj spokój, to bez sensu".
Przeraziło mnie to, jak bardzo obojętna tej kobiecie była Christine. I zasmuciło jednocześnie. Ta dziewczyna naprawdę nie miała tak właściwie nikogo.
I dlatego tak potrafiła kochać.
Patrząc na spuszczaną w dół trumnę, nie czułem nic. Nawet nie płakałem. Wtedy.
Rzucaliśmy ziemię, śmieszne. Jakbyśmy chcieli na nią napluć.
Pamiętam Rydel i Ellingtona. Trzymał mocno jej dłoń, gdy stali nad wykopaną dziurą. Był - i jest - dla mojej siostry wielką podporą. Pamiętam Rydel w rozmazanym makijażu. Pamiętam łzy w oczach Ratliffa, gdy powoli wypuszczał między palcami ziemię.
Ostatni byłem ja. Przykucnąłem na krawędzi, ciągle mając w ręce ciemny, mokry piasek. Długo tak trwałem w bezruchu. Usłyszałem jakieś szepty za sobą, panowie z łopatami sobie poszli, podobnie jak reszta rodziny.
Nigdy potem nie widziałem już Bethany.
Wykruszałem grudkę po grudce między palcami, bardzo powoli. Nie chciałem się z nią jeszcze żegnać.
Dopiero gdy ostatnie ziarenko odbiło się od dębowej trumny, zapłakałem. I płakałem długo, mocno, nie mogłem oddychać. Szarpałem swoją koszulę, włosy, trawę. Rzucałem kamieniami. Byłem potwornie zły na świat, bo mi ją odebrał. Tak strasznie, strasznie zły.
Do teraz nie wiem co mną kierowało, gdy zasypiałem przy krawędzi dołka.
Gdy wstałem, był już zakopany.


Pik. Pik. Pik.
Poza pikaniem znowu nie ma nic. Znowu cisza. Ale teraz już trzy oddechy.
Dłuższy czas żadne z nas się nie odzywa.
Nikt nie wie, to prawda. Każda sytuacja jest inna, każdy ból jest inny, każde uczucie, choć nazywa się tak samo, jest inne. Słowo to tylko słowo - my dokładamy definicję.
- Jak masz na imię? - Zerkam na dziewczynę, która wzrok ma utkwiony w moich palcach muskających dłoń brata.
- Hailie Jade. Lub po prostu Hailie.
- Ross Shor. Lub po prostu Ross. - Podaję jej rękę, a ona ściska ją lekko, ale pewnie. - Miło mi cię poznać, Hailie.
- Mi ciebie również, Ross.


A ona lubiła mówić do mnie 'Shor'.


Odprowadzam Hailie spojrzeniem, gdy wychodzi z sali, po czym przenoszę je na brata.
Mam wrażenie, że się uśmiecha. A może sobie wmawiam?
- Hailie poszła po coś do picia, mam Saharę w ustach - żartuję, ale bez krzty śmiechu w głosie. Przypatruję się twarzy Rikera. Milknę na moment, biorę lekki wdech. - Może nigdy mi nie wybaczysz tego, że jej już nie ma. Domyślam się, jak bardzo ją kochałeś. Zapewne nadal kochasz. Nie wiem, czy mnie słyszysz. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, do jakiego świata niedługo wrócisz. Do świata bez niej. - Przełykam łzy. - Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo mi przykro. Będę dla ciebie podporą, obiecuję. Kochałem ją. Nadal kocham. Ale ja na nią nie zasługiwałem, ty tak. Gdyby ona teraz... Gdyby tu była... Osobiście udzieliłbym wam ślubu, naprawdę. Kocham cię, Riker, i nie pozwolę, żebyś cierpiał. Pamiętaj o tym. Wracaj do nas, dobrze? Wstań i mnie uderz, a będzie mi lżej. Zasługuję na jakąkolwiek karę.
Uścisk. Zerkam na swoją dłoń.
Nie, nie wydawało mi się. Palce Rikera są lekko zaciśnięte wokół moich.
Wracam spojrzeniem do jego twarzy. Uśmiecha się lekko, na jego twarzy wdać ulgę, ale oczy nadal ma zamknięte.
- Mam nadzieję, że mi to wybaczysz - szepczę tak, aby nie usłyszał. - Choć na to nie zasługuję.
A uścisk na chwilę staje się mocniejszy.


Parę dni później poszedłem do jej domu. Nie wiem, czy zostawiła go otwartego, czy może otworzyła go jej ciotka. Panował tam porządek. Jakby nikt tam nie mieszkał. Jej pokój odnalazłem bez problemu.
Ten pokój wydawał się być sercem budynku. Pastelowe ściany pomalowane w nietuzinkowy sposób - ktoś po prostu wylewał farby z wiadra, bez użycia wałka czy pędzla. Jasne meble. Biały regał z mnóstwem książek. Romanse, kryminały, książki kucharskie, komiksy. Na półkach pluszaki, pudełeczka. W kącie sztaluga, za nią płótna, obok przyrządy do malowania. Nad biurkiem zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Wszystkie z tych dni, gdy towarzyszyła nam na tour.
A na biurku... Pudełko. Zwykłe, kartonowe pudełko. Bez żadnych napisów, rysunków, nadruków.
W środku znajdowały się kolejne zdjęcia, również z trasy. Bardziej zainteresowała mnie leżąca na wierzchu koperta. Otwarta, bez podpisu.
Następne fotografie. Tych było osiem. Na każdym z nich osobna był Riker, Ryland, Rocky, Ratliff, Rydel, ja, mama i tata. Każdy z nas uchwycony w innym momencie.
Mama. Uśmiechnięta kobieta przy kuchence, w fartuszku w kratkę. Uchwycona w trakcie mówienia.
Tata. Poważny mężczyzna, ale z radością wypisaną na twarzy. Uchwycony w trakcie pokazywania czegoś ręką.
Ryland. Zdjęcie z busa, brat trzyma na kolanach laptop, siedzi bokiem do obiektywu, na ekranie widać program do miksowania piosenek.
Ratliff. Na dłoniach ma założone pasiaste skarpetki, a raczej pacynki ze skarpetek, które zrobił, by rozśmieszać Chris. Roześmiany pokazuje scenę walki między skarpetkami.
Rydel. Z lusterkiem w jednej dłoni, ze szminką w drugiej. Rozbawiona wystawia język w kierunku obiektywu.
Rocky. Na kanapie, z gitarą w dłoniach, lekko uśmiechnięty, zaparzony w struny. Gra.
Riker. Wesoły, z wyciągniętą do przodu, rozłożoną dłonią i rozchylonymi ustami, jakby mówił "odłóż ten aparat".
Ja. Idę tyłem, ale w pozycji, jakbym chciał się odwrócić, widać mój profil.
Pod palcem wyczuwam nierówność, odwracam zdjęcie. Na samym dole widzę podpis, do którego użyto najprawdopodobniej złotego, olejnego markera.
"I wanna see you smile".
I jeszcze jedno zdjęcie, to grupowe. Ujęte akurat w momencie, gdy potykała się i upadała na Rikera. Ujęte w tym uroczym spojrzeniu, spotkaniu jej i jego twarzą w twarz, nos przy nosie, w tym pięknym zakłopotaniu.
Uśmiechnąłem się wtedy przez łzy, myśląc, że muszę mu to pokazać.


Mówię mu, co znalazłem w jej pokoju. Wyciągam zdjęcie z torby, mówię przez łzy. O szczegółach takich jak leżąca na blacie stolika skarpetka, zamazany ekran telewizora, rozwiązany warkoczyk Rydel. Pokazuję mu obraz słowami.
Po chwili przychodzi Hailie z dwoma kubkami herbaty i paczką herbatników.
Rozmawiamy. Jej również pokazuję fotografię. I opowiadam znowu.
Opowiadam całą historię raz jeszcze. Ale teraz opowiadam historię o dziewczynie, która pragnęła mojego uśmiechu.


Zaciskam lekko prawą dłoń na kobiecych palcach, których ciepło niczym nie różni się od tego pierwszego, a lewą delikatnie głaszczę jasne, gęste włosy dziewczynki. Kąciki ust unoszą mi się mimowolnie, gdy dziecko wtula twarz w materiał moich dżinsów.
Patrzę na pobłyskujący w promieniach kalifornijskiego słońca biały krzyż z wyrytymi dwudziestoma czterema czarnymi literkami.
Zastanawiam się, czy jest ze mnie dumna. Czy patrzy na mnie czasem, tak, jak zawsze patrzyła - oczami pełnymi nadziei i wiary we mnie. Nadziei.
Wznosiłem się ponad własne cierpienie, dla niej nie porzucałem nadziei. Obiecałem samemu stać się czyjąś nadzieją.
Pożegnałem się z nią. Ale w sercu nadal trzymam kawałek jej. Żeby ją pamiętać. I pamiętać, kim byłem, kim mam być.
Nie wiedziałem, co zamierzałem zrobić.
Wiedziałem jedynie, czego ona dla mnie chciała. Żebym był taki, jak kiedyś. Taki, jakiego mnie nie znała, a w jakiego mnie wierzyła.
Wiedziałem jedynie, że muszę iść, przechodzić przez zmiany, przechodzić z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z minuty na minutę, z sekundy na sekundę.
Z uśmiechem.


A, i jeszcze jedno, Chris.
Dziękuję.


***


Tak oto kończy się opowiadanie pt. "Smile".
Nie wiem, czy spodziewaliście się akurat takiego epilogu, czy może takiego opowiadania at all. Ja sama nie spodziewałam się, że ono aż tak się rozbuduje. Epilog napisałam w jeden dzień, potem tylko go sprawdzałam i dopisywałam po parę zdań. Inspirowałam się paroma cytatami, potem tylko już była faza i wena.
Ostatnie dwa zdania... Gdy je pisałam, w oczach stanęły mi łzy. Są według mnie takim ostatnim gwoździem epilogu. Liv spytała, jakie jest moje ulubione zdanie z tego wpisu. Odpowiedziałam, że "Nie chciałem zmartwychwstania, nie chciałem raju.". Myślę, że mogłabym dorzucić jeszcze to: "Ale teraz opowiadam historię o dziewczynie, która pragnęła mojego uśmiechu." i "Nigdy się z niej nie wyspowiadałem.".
Może ciekawi was, skąd wzięłam pomysł na to story. Sama nie potrafię do tego dojść, ale myślę, że swój początek miało ono w momencie, gdy Ross Lynch przestał się tak często uśmiechać. Postanowiłam chyba stworzyć z tego coś, co skończy się źle, ale dobrze, o ile to ma sens.

Za parę dni powinien pojawić się tu też mój oneshot.
A jak na razie... To była ciekawa przygoda, Kaczątka.
Do napisania!

Because some things are never meant to be more than a moment. And that was one of them.






7 komentarzy:

  1. Będę tęsknić za tą historią :') Mam nadzieję, że jeszcze powstanie jakaś historia, oprócz czouga, tej, no i auslly na onecie. Dziękuję ci Aniu za czas, który spędziałam czytając to opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak cholernie chcę cię teraz przytulić. To pierwsze, co mi wpadło do głowy po przeczytaniu.
    Ciężko mi się teraz pisze, tak, ścisnęło mi serce przy ostatnich zdaniach. Poleciała jedna łza.
    I chcę napisać już na początku, że cię opierdalam, bo opieprz musi być w każdym komenatrzu. Tym razem za całokształ. Piszę to teraz, bo później już nie dam rady.

    Myślę, że kilka osób będzie zdziwionych, że nie ma povu Rikera. To on okazywał się tym "wybrankiem" Chris, ale teraz to oczywiście nie ma znaczenia *dzida umarła, wreszcie, musiałam to wtrącić*. Rik nieźle namieszał w tym story, nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej całej chorej relacji, tym bardziej, jak cały blogger zaczął gnojić Rossa w tym opowiadaniu. :") Mnie też denerwował. Ale wiesz co? To opowiadanie potoczyłoby się całkowicie inaczej, gdyby to Rik ją znalazł. Naprawdę.

    Ross to zaczął i zakończył, co bardzo mnie cieszy. On jednak ma coś w sobie, że jest zagadkowy jako prawdziwa osoba. I każdy chce, żeby dostać się jak najbliżej jego myśli, poczuć, że da się go zrozumieć, nie znając go.
    Lubiłam jego postać tutaj. Bardzo. Chodził na dziwki, szukał ucieczki, chlał i popełniał błędy i cieszy mnie to, że cierpiał, kiedy sobie o nich przypominał, bo właśnie to znaczyło, że był prawdziwym człowiekiem.
    I nie chodzi o proste zróżnicowanie - Rik to społeczna picza, a Ross to bezmózgi maczo. O nie.
    Rik bał się cierpienia. A Ross bał się cierpiącego Rika, kiedy ten wybudzi się ze śpiączki.

    Chris wciąż pozostaje nieodgadnioną. Denerwowała mnie *i chyba nie tylko*, robiła głupie rzeczy, nawet nie wiedząc, dziwinie się zachowywała, ale bez niej to story nie miałoby sensu, to oczywiste.
    Odwaliła na koniec kawał dobrej roboty i zapewne taka była jej rola. Pojawić się, zmienić ludzi i zniknąć. Nagle i niespodziewanie, żeby nauczyć wszystkich doceniania tego, czego jeszcze nie straciliśmy.
    Tylko szkoda, że nie powiedziała tego wszystkiego wcześniej.

    To było cudowne opowiadanie. Byłam pod każdym rozdziałem, widziałam te zmiany w bohaterach i niech mnie czoug zmiażdży, jeśli to nie było cudowne.
    Czekam na tego oneshota. I na wszystko inne, co kiedykolwiek napiszesz, bo wiem, że warto.

    Uśmiechaj się, Ross. I ty też, Anula. Chris pomogła w tym Rossowi, a Tobie pomożemy ja z Miką.
    Dziękuję Ci, że nam na to pozwalasz.

    ~Raffy

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze?
    Ryczałam jak bóbr, czytając ten epilog.
    Ta końcówka♥
    Ostatnio coraz częściej się wzruszam.
    Tak czy siak, bardzo dziękuję ci za to opowiadanie.
    Możliwe, że nigdy nie komentowałam (przepraszam), ale ZAWSZE czytałam i z niecierpliwością wyczekiwałam na każdy nowy rozdział.

    Dziękuję

    I również czekam na oneshota oraz na cokolwiek, co jeszcze wymyślisz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. JAK DOBRZE, ŻE JĄ ZABIŁAŚ.
    JEZU, JAAAAAK DOBRZE!
    TAK STRASZNIE NIE ZNOSIŁAM TEJ LASI, ŻE TERAZ PODNIOSŁABYM KIELISZEK I WYPIŁA ZA JEJ ŚMIERĆ.
    Ale wypiję tylko wodę, bo kalorie.
    RADUJO TAKIE PRECJOZA, ANULA, RAAAADUJO!
    Epilog jest prima lux.
    Cudowna perspektywa Rossa przeplatana z retrospekcjami, urzekło mnie to.
    Nawet Rikuś w szpitalu mi się podoba.
    Bo to takie, takie dobre, noo.
    Takie nieprzerysowane.
    Nie umiem pisać komentarzy, oglądając polotv z Ridżem i lejąc z rymów.
    Jestem zachwycona.
    BARDZO!
    Do zobaczenia jutro!
    Kocham!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku. Nawet nie wiem, od czego zacząć.
    Zobaczyłam link na asku o 01:02. Skończyłam płakać około 02:15. A łzy zaczęły mi lecieć już na samym początku. Od Twojego pierwszego ulubionego zdania. Faza guli w gardle i dławienia się łzami przyszła wraz z Rikerem w szpitalu. Potem już tylko ocierałam łzy, żeby coś widzieć. Po końcówce schowałam twarz w ręcznik, bo nie było chusteczek pod ręką.
    Wiesz, co jest ciekawe? Że Anula czytała w tym samym czasie. Ale ona nie płakała. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała, że dobrze się skończyło. Każdy odbiera tego bloga inaczej. Jedni polubili Chris, inni nie. Jedni woleli Rikera, inni Rossa. Ale koniec końców i tak pewnie wszyscy płaczą. Nie dlatego że umarła. Dlatego że to już koniec. Koniec jednego z najlepszych blogów, koniec jednej z najlepszych historii. I właśnie dlatego to takie przykre.
    Do tej pory płakałam na Czougu, ale to nie był taki płacz jak teraz. To były tylko lecące łzy. Tak, jak teraz płakałam raz. Na prologu Crime Story u DarkAngel. To był list pożegnalny. Ten epilog też jest w pewnym sensie listem pożegnalnym dla Chris.
    Nie wiem, ilu smutnych piosenek musiałabym wysłuchać, ile smutnych filmów obejrzeć, ile złych rzeczy sobie przypomnieć, żeby wprawić się w nastrój do napisania takiego cuda.
    Przeczuwałam, że to się tak skończy. Przeczuwałam, że pozbędziesz się Chris. Ale nie przewidziałam, że wpakujesz Rikera do szpitala. To powinien być Ross. Bardziej zasłużył. Ale Rik żyje i najwyraźniej nie ma zamiaru mścić się na bracie. W końcu braterska miłość jest silniejsza i takie tam parabatai...
    Napisz nam kiedyś one shota pod tytułem "Co było dalej, gdy Rik się obudził?". Bo mogłabyś stworzyć "part 2", sezon, część, czy jak to ludzie zwą. Ale chyba tak jest lepiej. Każdy może sobie dopowiedzieć, co było dalej. Ja po prostu chciałabym znać Twoją wizję na ich dalsze losy.
    Będę tu wracać. Coś czuję, że często.
    "Ale teraz opowiadam historię o dziewczynie, która pragnęła mojego uśmiechu." To także moje ulubione zdanie. Takie smutno-wesołe. Nie, to nie ma sensu.
    "Wiedziałem jedynie, czego ona dla mnie chciała. Żebym był taki, jak kiedyś. Taki, jakiego mnie nie znała, a w jakiego mnie wierzyła." Ja też wierzę w takiego Rossa. Ja też, Chris.
    Czekam na one shota.
    A, i jeszcze jedno, Sparrow.
    Dziękuję za to opowiadanie. <3
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  6. *rozprostowywanie palców*
    Chciałam zacząć to jakoś mądrze, ale...
    NO GDYBY EPILOG NIE ZACZĄŁ SIĘ CYTATEM Z "LUCASA" TO BYM UZNAŁA, ŻE KTOŚ CIĘ PORWAŁ.
    To musiało być to.

    "Nie chciałem zmartwychwstania, nie chciałem raju." Tooo jest super.
    "Teraz jest może trochę uszkodzona, mimo że świeci tak samo."
    ALE TO JEST PERFEKCYJNE, SERIO. POKOCHAŁAM TO ZDANIE W SEKUNDĘ.

    Ten epilog jest cudowny. Naprawdę.
    Nawet nie wiesz z jakim zniecierpliwieniem na niego czekałam. Nie miałam co do niego żadnych obaw, bo wiedziałam, że dasz z siebie wszystko.
    Dałaś.

    To, że wszystko będzie napisane z perspektywy Rossa było raczej jasne. Zawsze był główną postacią, Riker dopiero potem się "narodził".
    DOBRA, MUSZĘ.
    JA GO SPROWADZIŁAM! MÓJ SYNECZEK!
    Już.

    W sumie, tak sobie myślę, że śmierć Chris była jedynym rozwiązaniem. Gdyby była w związku z którymś z chłopców, zawsze byłaby ta wzajemna nienawiść. A tak jak na dłoni widać, że tylko przewinęła się przez ich życie, ale to wystarczyło, żeby odcisnąć na nim piętno.

    Tak, nie przepadam za Rossem. Ale tu był inny, prawdziwy. Wiarygodny. Cały blog był wiarygodny, nie da się ukryć.

    O, właśnie! Jestem ślepa!
    Zamiast: "Gdy wstałem, był już zakopany." przeczytałam "Gdy wstałem, byłem już zakopany."
    I JUŻ PANIKA, JEZU, ON JEST ZAKOPANY ŻYWCEM, RIKER W SZPITALU, RODZINY NIE MA, CO TERAZ!
    Przynajmniej więcej ofiar śmiertelnych, lubię to!

    Dobra, kurna no.
    Nie wiem co napisać.
    Poprzedni blog był świetny do samego końca, ten również.
    (Ten lekko wygrywa, ale tylko dzięki Okularkowi w szablonie.)

    PRZECZYTAM TEN EPILOG JESZCZE RAZ.
    MUSZĘ. JEST NAPRAWDĘ DOBRY.
    GUPIA UTALENTOWANA DZIDO.


    A co tam, walnę sobie całe opowiadanie od początku.
    Byłoby naprawdę źle, gdybyś go nikomu nie pokazała.

    ~Niepi.

    OdpowiedzUsuń
  7. SIEDZĘ I PATRZĘ.
    I NAWET PŁAKAC NIE POTRAFIĘ.
    A CHCĘ. NAWET, CHOLERA, NIE WIESZ JAK MOCNO.
    SPARROW, GŁUPIA PINDO, JAK MOGŁAŚ.
    PRZEKLINAM CIĘ. NIGDY WIĘCEJ ŻADNEGO TWOJEGO BLOGA.
    Pokrzyczałam, teraz chyba zejdę z capsa.
    Nie jestem w stanie się wysłowić.
    Nie. Jak to Chris nie żyje. Nie no, żyje sobie. Na pewno.
    Nie dociera do mnie. Ja. Ja. Ten komentarz nie ma sensu :''') Idę się załamać, bo i tak nie napiszę nic mądrego :')

    OdpowiedzUsuń