poniedziałek, 21 grudnia 2015

"Love yourself"



Problem polega na tym, że z czasem człowiek się znieczula. Najpierw przekracza granicę tylko odrobinę, a ponieważ nic się nie dzieje, przekracza ją znowu, ale tym razem idzie trochę dalej. To bardzo ludzkie.
Jordan Belfort, Polowanie na Wilka z Wall Street


"Alright?"


Tego. Tak, tego chciałam.
Uśmiecham się - jak na razie fałszywie. Chcę go teraz. Chcę go poznać, chcę znać prawdę, chcę znać tego Nathana, którego nie zna nikt poza nim samym.
Nalewam kolejny kieliszek – sobie i jemu. Jeszcze paru osobom, dla nich to kolejna impreza, zwykłe Halloween. Domówka jak domówka, polewajmy więc. Polewam, patrząc na niego.
Stukamy się kieliszkiem, wypijam połowę, resztę ukradkiem wychylam szybko do miski z sałatką. Uzupełniam kieliszek wodą, gdy nikt nie patrzy, a gdy chcą mi nalać, pokazuję, że już mam. Piję o połowę mniej.
Nathan, Cody i Trish, Nick i Jules, Lucas i Monic, paru nieznanych mi ludzi i ja. Wszyscy pijani, z pomalowanymi twarzami, z przebraniami z serii „to, co było w szafie i się nadawało”. Dwudziesty pierwszy wiek śmierdzi alkoholem, świeci ekranami smartfonów i wygląda jak wyprasowana w dziwne kanty garderoba.

On wstaje nagle i chwiejnym krokiem rusza na balkon. Wstaję również, bez myślenia, alkohol pomaga mi podjąć intuicyjną decyzję. Podążam spojrzeniem za ciałem bruneta. Zamykam za nami drzwi, opieram się o ich szybę, przyciskając policzek do jej zimnej powierzchni.
- Nathan – szepczę.
Chłopak opiera się o barierkę w nonszalancki sposób, którego tak nie znoszę. Wygląda sztucznie, ale ludzie się na to łapią i o to chodzi w społeczeństwie.
Podwórko między blokami oblewa ciemność nocy, mieszkanie na parterze nie pozwala zobaczyć niczego poza niebem i placem z paroma huśtawkami. Wydaje mi się, że widzę spacerującego po tym placu psa, ale ręki bym za to nie dała.
- Co? - rzuca brunet, nawet się nie oglądając. Irytuje mnie.
- Irytujesz mnie – mówię to na głos. - Nienawidzę cię. Tak bardzo cię nienawidzę.
- Ponoć jesteś we mnie zakochana – prycha. - Tak mówiłaś. Co, przeszło ci?
- Kocham. Nienawidzę. Nienawidzę tego, że cię kocham. Sposobu, w jaki przyciągasz mój wzrok. Kocham w tobie to, że cię nienawidzę. Skomplikowane.
- Tak. Nie lubię „skomplikowanych”.
- Zamknij się.
Zapada cisza. Słyszę jego oddech, krótki, po chwili dłuższy. Wzdycha. Wiem, że chce coś powiedzieć. Przyglądam się mu, jego twarzy, ciału. Jego pozycja przy barierce zmienia się. Niby nadal jest o nią oparty, ale nonszalancja zanika.
- Dlaczego taki jesteś? - pytam bez oporów. Staram się nie myśleć o tym, co mówię, nie myśleć o konsekwencjach, żyć tu i teraz. Chcę poznać odpowiedzi na tak wiele pytań. - Dlaczego tak bardzo udajesz? I nie mów mi po raz setny, że taki jesteś, bo to nieprawda i dobrze to wiesz. Uszyłeś sobie aluzję Nathana zupełnie innego niż ten, który pod nią siedzi. Wiesz, kiedy cię lubię? - Staję obok niego. - Lubię, gdy myślisz, że nikt na ciebie nie patrzy. Zrzucasz wtedy tą nędzną maskę, oczy masz przyjemniejsze, na twarz wpływa ci naturalność. Pokochałam to w tobie i nadal wierzę w to, że kiedyś te momenty przeobrażą się w codzienność.
Znowu cisza. Zza drzwi balkonu słyszę stukanie butelek z alkoholem, rozmowy, muzykę. Wydaje mi się to być takie nierealne, jak gdyby tylko to, co dzieje się na balkonie było rzeczywistością, a wydarzenia w mieszkaniu jakimiś obrazami w zwierciadle, jakimś snem.
Zauważam, że on trąca moją dłoń. Mimo chłodu nocy opuszki ma ciepłe, bawi się moimi knykciami, a po chwili splata swoje palce z moimi. Nie mówię nic, daję mu czas.
- Może ci się to wydać śmieszną historią rodem z telenoweli czy książki dla nastolatków, ale przysięgam, że to prawda. - Obraca na chwilę głowę, przelotnie patrzy mi w oczy, a ja już wiem, że mówi szczerze. - Byłem spokojnym dzieciakiem. Chudy, mały chłopczyk. Grzeczny, uśmiechnięty, zawsze coś nuciłem pod nosem, a mój świat najchętniej zamknąłbym przy zabawkowym keyboardzie, który dostałem od dziadków na święta. Nie lubiłem ludzi spoza rodziny. Nie lubiłem tych chłopców z klatki obok, którzy grali w piłkę, urządzali bijatyki, rzucali w dziewczyny kamyczkami. Nie chciałem chodzić do zerówki, mama wypisała mnie z niej po dwóch miesiącach. Pobili mnie tam tacy trzej, bo im się nie spodobała zrobiona kanapka zrobiona przez moją mamę, a ja nie umiałem zareagować. Odpyskowałem coś, ale obronić się nie umiałem. Potem to się powtórzyło. Za każdym razem, gdy miało mi się oberwać, zalewałem się łzami czy żaliłem się tacie. Któregoś razu wróciłem ze szkoły z siniakiem i przecięciem na ramieniu, to była druga klasa podstawówki, jacyś starsi wrzucili mnie w krzaki, a za krzakami był murek. Bolało mnie strasznie. Mama opatrzyła mi ranę. A tata? Stał w drzwiach kuchni i patrzył na nas. - Przerywa na chwilę, puszcza moją rękę. Przeczesuje włosy palcami, a ja śledzę jego dłoń. Nie był od jakiegoś czasu u fryzjera, ale to dobrze, bo w krótkich mu nie do twarzy.
- Okay? - Dotykam jego ramienia, ale nawet na nie patrzy.

Parkuję pod marketem. Trzęsą mi się ręce i nogi, ale chcę się przejść. Idę tam, gdzie zawsze, przechodzę obok rzeczki w pobliżu blokowiska zwanego również osiedlem. Kilka minut w jedną stronę, parę głębokich wdechów. Nie odpisał na sms, ma mnie gdzieś, ośmieszyłam się. Próbuję wyrzucić z siebie te myśli, naciągam kaptur na głowę. Odwracam się i ruszam w drogę powrotną. Raz, drugi - odwracam się, czuję się obserwowana. Typowe na blokowiskach, osiedlowy monitoring zawsze czujny.
Prycham, idę dalej. Wsadzam ręce w kieszenie i okręcam się na pięcie jeszcze raz. Serce staje jak na zawołanie.
Idzie w moją stronę. Czerwone nike'i z białymi podeszwami, szare dresy, granatowa bluza.
Zatrzymuję się, on podchodzi.
- Co ty tutaj...? - Przekręcam głowę. Nie kończę zdania, patrząc na niego wymownie, ale strach we mnie rośnie.
- Spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że chodzisz pod moim blokiem. No i dostałem smsa, nie mogłem odpisać, bo brak kasy na koncie, więc wyszedłem. - Spogląda mi w oczy jakoś dziwnie, pewnie myśli, że go śledzę. - Więc o czym chciałaś pogadać?
Proponuję znalezienie miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść. Przykucamy nad odpływem do rzeczki, a ja zastanawiam się jak zacząć.
- Więc? - ponagla.
- Nie wiem w sumie... - odchrząkuję. - Bo ogólnie gadaliśmy o tym, dlaczego się tak zachowuję. Dlaczego unikam ciebie i twojego spojrzenia.
- No tak.
- I myślisz, że to sobie wyjaśniliśmy?
- No powiedziałaś, że to dlatego, bo zawsze tak robisz. W sensie - jesteś nieśmiała i tak dalej.
Widzę po nim, że próbuje się domyśleć, co mam na myśli.
- I uważasz, że to prawda? Serio? Porównaj sobie moje zachowanie w stosunku do ciebie i w stosunku do innych.
Parę sekund, kiwa głową.
- No okay, zgadzam się. Mogłaś mi o czymś nie powiedzieć.
Serce wykonuje milion uderzeń na sekundę.
- Napisałeś też, że to może dlatego, bo doszły cię słuchy... Że byłam w tobie zakochana.
- Mmm... - miesza się. - No tak, tak napisałem.
- No to w takim razie... Zamień sobie to teraz na czas teraźniejszy.
- Że jesteś we mnie zakochana?
Kiwam głową.

- Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. Było mu za mnie wstyd. Miał już dość tego, że rośnie mu syn, który nawet nie umie się obronić. Który płacze, gdy powie mu się coś brzydkiego. Poszedłem potem do pokoju. Parę ładnych dni udawałem chorego, było mi głupio pokazywać się ludziom. Postanowiłem już nie zawieść taty. W swoim pokoju przy keyboardzie płakałem, grałem, uśmiechałem się i czytałem. Tam byłem sobą. Byłem sobą też wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu. Zacząłem tworzyć drugiego Nathana. Chciałem udowodnić wszystkim, że nie jestem ciotą i dużo potrafię. Zakolegowałem się z paroma starszymi ze szkoły, łaziłem z nimi w dziwne miejsca, wdawałem się w bijatyki, które coraz częściej wygrywałem. W gimnazjum trochę odpuściłem ze względu na nowe otoczenie i nowych ludzi.
Zza okien dobiega mnie dziwnie spokojna piosenka, najwyraźniej dziewczyny dorwały się do komputera. I to na pewno dziewczyny, bo słyszę Justina Biebera. Ktoś otwiera okno. Lucas. Nawet nie zwraca uwagi na to, co za tym oknem się rozgrywa.
- ...I'm better sleeping on my own. Cause if you like the way you look that much, so baby you should go and love yourself.
- Ale szybko okazało się, że nie mogę odpuścić, bo tam jest jeszcze gorzej. Więc zacząłem ćwiczyć, robić z siebie cwaniaka i zgrywusa, rzucać głupie teksty, opowiadać niestworzone historie. - Przerywa znowu, a ja widzę bezbronnego Nathana. Sam się rozbraja. - Tata klepał mnie po plecach, mówił o swoim synu, co to wroga się nie boi.
Koniec historii, oddycha powoli, widzę, że chce się uspokoić. Zamyka oczy, będzie płakał?
Przytulam go ostrożnie. Nie spodziewam się odpowiedzi, ale robi mi się miło, gdy i on mnie obejmuje. Nie wiem, czy świadomie, ale przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej i chowa twarz w mojej szyi.
- Dlaczego nie przestaniesz? - szepczę mu do ucha. - Dlaczego nie jesteś sobą?
- Bo to tylko pozornie łatwe, mała. - Odsuwa się ode mnie kawałek, splata nasze dłonie. - W rzeczywistości rola bycia sobą na tym świecie jest najtrudniejsza do odegrania.

- Niczego się po tobie nie spodziewam. Chciałam ci to tylko powiedzieć.
- Żeby wszystko było jasne, rozumiem.
- Tak, właśnie. Ciężko mi z tym było. Strasznie ciężko. Od ponad półtorej roku.

Patrzę mu w oczy. Chwilę zastanawiam się nad tym, co się dzieje. Czy to się dzieje naprawdę. Może zaraz się obudzę, może to kolejny sen? Ale jego spojrzenie jest takie prawdziwe, jego twarz szczera, a lekki, ale smutny uśmiech tylko dla mnie.
- Dlatego też nie okazujesz uczuć? Tych prawdziwych? - pytam.
- Gdybym to robił, niektóre sytuacje potoczyłyby się w moim życiu inaczej.
- Na przykład które?
Okręca nas szybko, nie zdążam zareagować. Przyszpila mnie do poręczy balkonu, staje ze mną twarz przy twarzy, czuję jego oddech na swoich ustach.
Patrzę mu w oczy, żadna nowość, wiem. Gdyby jego ego widoczne byłoby w postaci szkła na jego tęczówkach, właśnie by pękało. Jednakże ten widok dostępny jest tylko mnie, widzę jego łamiące się mentalne bariery.

- Spójrz na mnie - mówi. Czuję jego spojrzenie.
- Nie potrafię, widzisz? Nie umiem.
- Dlaczego?
Bo boję się, że zobaczysz jak bardzo cię chcę, myślę.

- Nie patrzysz na mnie – mówię, szukając jego spojrzenia. Bo mimo że odległość między nami wynosić zaledwie parę centymetrów, jego wzrok utkwiony jest w przestrzeń obok mnie.
- Nie mogę.
- Ja też nie.
- Więc dlaczego tego ode mnie wymagasz? - Odpycha się od barierki i odwraca.
- Bo tego unikasz. I nie wiem, dlaczego.
- A dlaczego ty nie możesz spojrzeć mi w oczy? - Wkłada ręce do kieszeni.
- Za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, gdy o tobie pomyślę... Przeraża mnie to. Przeraża mnie moja niewiedza, to, że nie wiem ile byłabym w stanie dla ciebie zrobić. Na ile się poświęcić. Dla kogoś, kto nie chce mnie znać. Nie chcę, żebyś patrzył mi w oczy zbyt długo, bo one szybko powiedzą ci, jak bardzo mi na tobie zależy. Boję się, że to wykorzystasz.
To dziwne, ale patrzy na mnie tak, jakby chciał przeprosić. Jakby chciał mnie uspokoić – nie muszę się bać.
- Możesz uznać mnie za nienormalnego, ale gdy na ciebie patrzę, czuję się pęknięty gdzieś w środku. Jakbyś nie patrzyła na tego mnie, którego widzą wszyscy. Jakbyś patrzyła tam pod spód, pod mój sposób bycia. I dlatego cię unikam. Łamiesz mnie, a ja nie chcę być złamany. Boję się, że zepsujesz to, na co pracowałem tyle lat. Mimo wszystko chciałbym, żebyś wiedziała jedno. - Jego głos przechodzi w szept, ledwo go słyszę. - Kłamałem, gdy patrzyłem na ciebie z odrazą i nienawiścią. Kłamałem, oddalając się od ciebie. Ale ja po prostu nie umiałem pokazać ci prawdy.

- No to co, na razie.
- Na razie.
Odwracam się i stawiam parę kroków.
- Ej, nie pożegnasz się? - słyszę zza pleców.
Spoglądam na niego znad ramienia, spotykamy się spojrzeniami. Podchodzę do niego, nie wiem co robić. A on wyciąga ręce i mnie przytula.
- Dobrze, że to z siebie wyrzuciłaś - mówi, łzy stają mi w gardle. Tak bardzo nie chcę go puszczać.
- Dzięki.
Przez chwilę jeszcze patrzę mu w oczy, uśmiechają się do mnie jak gdyby chciały powiedzieć "Ha! Udało się, potrafisz."

Wiele razy potem patrzyłam mu jeszcze w oczy, ale długo go nie widziałam takiego samego. Zaczęłam żyć dla momentów, gdy nikt na niego nie patrzył.

- Zadziwiasz mnie i intrygujesz. Bawisz mnie, ty i twój sposób bycia, twój świat. Jest śmieszny, ale ciekawy, taki twój. - Uśmiecha się, pierwszy raz widzę ten uśmiech. - Lubię sposób, w jaki jesteś. A jednocześnie mnie on denerwuje. Nie lubię w nim tego, że mnie interesuje, bo nie chcę, żeby to robił. Chciałbym mieć cię gdzieś, więc odpycham cię od siebie jak najdalej, a potem żałuję. A potem znowu robię to samo. - Wywraca oczami, ale po chwili znowu spotyka się z moim spojrzeniem. Widzę iskierki w jego tęczówkach, kąciki ust same mi się unoszą. - Chodzę po linie, bardzo wątłej linie. A teraz jedyne, czego chcę, to cię pocałować i jeśli mi na to nie pozwolisz, to nie ręczę.
Następuje zawirowanie przestrzeni. To nie sen, ale nadal ciężko mi w to uwierzyć.
Nie muszę znowu skupiać się na nas, na sytuacji, na mnie i moich odczuciach. Intuicja i przeżycia same znajdują do tego drogę, po chwili nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. Już nawet nie myślę. Jedynie czuję jego ciepłe dłonie muskające moją skórę pod koszulką, gorące usta na policzku, na szyi, na obojczyku. Nie chciałabym, żeby przestawał, ale wizja nieuchronnego jednak końca sprawia, że odpuszczam czasowi i pozwalam mu po prostu być gdzieś obok.
Bo każdy z nas musi mieć taki moment, gdy czuje, że żyje. Taki moment, do którego będzie wracał – raz z uśmiechem, raz z zażenowaniem, raz ze łzami, raz ze śmiechem. Który stanie się wspomnieniem stającym potem przed oczami w niespodziewanym momencie.
Tej nocy zostaję u niego i ani przez chwilę nie żałuję tego, że śpię w jego ramionach. W te parę godzin wypełniających mnie jego zapachem wydaje mi się, że coś ma sens.

Byłabym jego, gdyby tylko poprosił.
Patrzę mu w oczy jeszcze raz. Znowu zachodzą mgłą. Znowu ukrywa się za sztucznym ego, za Niesobą. To śmieszne, bo gdy tak na niego patrzę, zakochuję się w nim jeszcze bardziej. Ludzie mają tendencję do znajdywania w innych tego, na co powinni nie zwracać uwagi.
- Na razie.
Kiwa głową powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pochyla się, muska ciemnymi, miękkimi i niezaszłymi jeszcze aluzją ustami mój policzek.
Zostało nam tyle do opowiedzenia.
- Przepraszam – szepcze. - Tak będzie lepiej.

Przystaję jeszcze i spoglądam w okno.
Ciężko jest się żegnać z kimś, z kim się żegnać nie chcesz. A boli jeszcze bardziej, gdy ta osoba tego właśnie chce.

Wiedziałam jednak, że jeszcze kiedyś się spotkamy. W końcu tak bardzo chciałam znowu usłyszeć jak gra.
Nie spodziewałam się niczego wielkiego. Żadnego wpadania w ramiona, skakania z radości, fanfar, płomiennych przemów, wyznań, wiwatów, długich pocałunków.
Byłam tylko ciekawa, czy przeczytał wiadomość.
Żeby być lepszym, bądź sobą.
Przeczytał.


„She treats you the way she wishes someone would treat her. So please don’t be annoyed if she keeps asking if you’re alright. It’s just because no one ever asked her.”



***



***

Nie, to nie jest reaktywacja bloga. To po prostu oneshot, którym chciałam się z wami podzielić. Mam nadzieję, że nie wypadłam totalnie z wprawy i nie pozostanie bez odzewu.
Chciałabym jako ciekawostkę dodać, że pierwiastki z tego opowiadania są prawdą. Duże pierwiastki. Życie jest dziwne, wiecie? Są różne sposoby wyznawania miłości.
Love, Kaczątka. Wesołych Świąt i dobrego 2016. Ja czekam na Mikę, która ma mnie nawiedzić już w niedzielę.
<3
P. S. Nie zabijajcie za durne błędy. I tak mi je Raff wytknie (shh, love).