#Ross
- Jestem! - wołam już od progu, ale wychodzi z tego raczej głośniejszy pomruk.
Nie słyszę odpowiedzi, zrzucam ze stóp trampki i popycham je na wycieraczkę pod ścianę. Wchodzę do salonu, gdzie nikogo nie zastaję. Ruszam więc w stronę kuchni, skąd dobiegają typowe dla tego pomieszczenia odgłosy.
- Jestem - powtarzam, wychylając się za framugę.
Mama stoi przy kuchence tyłem do mnie, ale odwraca głowę.
- O, Ross, jesteś! - uśmiecha się. - Co tak wcześnie? Miałeś jakieś sprawy do załatwienia.
- Zmieniłem plany. - Wzruszam ramionami i podchodzę do mamy. - Co szykujesz na kolację? - pytam, obejmując ją w pasie i kładąc głowę na jej ramieniu. Zaglądam do jednego z dwóch garnków, choć bardziej potrzebuję po prostu się przytulić, niż cokolwiek zjeść.
- Paella z kurczakiem.
- Pyszności.
- Dobrze się czujesz, skarbie?
- Tak. Dlaczego pytasz? - Odsuwam się kawałek od mamy niczym dzieciak po spaleniu fajki, który nie chce, żeby go rodzice wyczaili.
Czy dobrze? Przede wszystkim czuję się jak ostatni tchórz. Jak frajer.
- Bo wyglądasz jak znoszone skarpety Rocky'ego - przyznaje mama, odrywając na chwilę wzrok od głębokiej patelni.
- To miał być komplement? - próbuję zrzucić rozmowę na inne tory, ale wiem, że i tak bez nadziei na powodzenie.
- Ross.
- No co?
- Co się dzieje?
- Nic, mamo. Po prostu nie widzę powodu do śmiechu.
- Byłeś u Chris?
Zaciskam usta.
- Nie. - Odwracam się na pięcie i stawiam pierwsze kroki w kierunku wyjścia z kuchni. Nagle zapachy nadchodzącej kolacji tracą swoje walory.
- Dlaczego?
To boli, ale zostawiam mamę bez odpowiedzi.
Czuję napływające łzy, gdy zaczynam wchodzić po schodach. Wycieram szybko oczy grzbietem dłoni.
Nie, Ross. To ty spieprzyłeś. Nie płacz, głupi.
- Jak można było założyć niebieskie balerinki do fioletowej sukienki w kratkę?
- Przestań, Ell. Sprawa jest poważna.
- Poważny to jest problem z gustem jej mamusi. Jak mogła ubrać swoja córkę w taki sposób?
- Ratliff!
- No co?! Wygląda jak zakonnica w wersji mini skrzyżowana z ekipą cyrkową!
- Zamiast gadać głupoty, zastanów się lepiej, czy powiedzieć o tym Rossowi.
- O czym ni...?
- O czym? - Otwieram drzwi do pokoju Rydel, pociągając nosem.
Del i Ratliff siedzą na brzegu łóżka, wpatrując się w jakąś rzecz, którą siostra trzyma w dłoniach. Gdy tylko stawiam pierwszy krok w ich stronę, oboje podnoszą głowy z lekkim przerażeniem i zdziwieniem wypisanym na twarzy.
- Ja wiem, że wyglądam jak skarpeta Rocky'ego, ale chyba nie jest tak źle - prycham, choć niezamierzenie.
Zachowuj się, Ross. Oni nie zawinili.
- Rocky jest z Rylandem na meczu hokeja - wypala Ell, wyrywając Rydel to, co trzymała między palcami.
Delly furka pod nosem i próbuje to coś odzyskać, ale Rat szybko chowa to pod koszulkę.
- A co mnie to obchodzi? - Przerwacam oczami, opierając się o framugę.
- Zachowuj się, Ross. - Siostra wbija we mnie korcące spijrzenie.
- Przepraszam - mruczę.
Zawsze czułem respekt do Rydel i to się nie zmieniło. Jest moją starszą siostrą i brała udział w moim wychowaniu.
- Chcielibyśmy ci coś pokazać - mówi Ryd, uderzając Ella łokciem.
- Ała. Wcale że nie. - Przyjaciel przerwaca oczami, unikając mojego spojrzenia.
- Dobra, co tam ukrywacie? - Podchodzę do łóżka.
- Podanie do klasztoru? No wiesz, do twarzy ci w albie. - Ratliff odsuwa się kawałek, gdy siadam obok niego.
- Nie żartuj. Pokazuj, co tam masz. - Mam już dosyć tej pogadanki.
Puście mnie, chcę iść spać, wcześniej spędzając pół nocy na gryzieniu poduszki i smarkaniu w koszulkę.
Bardzo to dojrzałe, wiem. Autografy potem.
- No nie wiem, Ross.
- Pokaż mu, i tak się przeciez dowie.
- O czym niby mam się...?
W moich kolanach ląduje zdjęcie. Zerkam na nie.
Stare, jeszcze miałem tam chyba siedem lat. Jasne włosy postawione do góry. I Lisa na moich plecach.
- Pamiętam ją - mruczę, uśmiechając się lekko. Przyglądam się bliżej fotografii. - Ciągle się śmiała i chciała wszystkim pomagać.
- Ross...
- Mówiłem wam o niej, pamiętasz, Del? - przerywam siostrze. - To ta Lisa, która powiedziała, że... Która powiedziała, że... Że...
Przełykam ślinę. Ukłucie w sercu, łzy w oczach.
Jesteś najlepszym chłopcem, z jakim przyszło mi rozmawiać.
#Riker
Ostatnie urywki snu zaczynają odpływać nieubłaganie, choć staram się przyciągnąć z powrotem. Moje wysiłki jednak zdają się na nic, wybudzam się.
Niechętnie podnoszę jedną powiekę i opuszczam ją zaraz, czując rażącą biel ścian pokoju. Spać, dajcie mi spać. Moment. Mój pokoj nie jest biały. I nie mam w nim takiego łóżka.
Otwieram oczy, mrugam parę razy i rozglądam się po pomieszczeniu. Salon, nie nasz.
Słyszę czyiś oddech tuż obok mnie. Uśmiecham się lekko i zerkam w dół.
Na poduszce ułożonej na moich biodrach śpi Chris. Jest blada, na jej jasnych ustach błąka się delikatny uśmiech, pod oczami ma szare cienie, a potargane włosy okalają jej twarz niczym ciernie.
Jesteś piękna.
Poprawiam koc na jej ramionach. Nie chcę stąd iść. Nie chcę jej opuszczać, ona kogoś musi mieć. Może ja nie wystarczam, ale będę obok, gdy tylko będzie mnie potrzebować.
Chcę przeczesać włosy palcami, gdy opadająca grzywka zaczyna mi przeszkadzać, ale napotykam przeszkodę - palce mojej prawej dłoni splecione są z palcami Christine. Delikatnie głaszczę opuszkiem kciuka jej nadgarstek.
Jak ci pomóc, Chris?
Zaciskam usta i zerkam na stopy, czując, że jest mi w nie zimno. Starając się nie napinać mięśni i nie poruszać się za bardzo, naciągam swój koc nogami i chowam go pod pięty oparte o fotel. Na koniec spoglądam na Mathers - nie ruszyła się ani trochę.
Próbuję sobie przypomnieć, co powiedziałem wczoraj Rydel i Ratliffowi, gdy spytali gdzie idę. Byłem wtedy trochę poza rzeczywistością, więc nie do końca jestem w stanie teraz to określić, ale myślę, że nie wyznałem niczego znaczącego. Zapewne coś odburknąłem.
Misja numer dwa - wyciągnąć telefon z kieszeni. Na szczęście znajduje się on w tej lewej, więc po kilkunastu sekundach udawania naćpanego ninja udaje mi się go zdobyć. Dwa nieodebrane od Rydel, jedno od Ratliffa, jedno od Rylanda i sms od Rossa - "gdzie jesteś?". Chowam aparat z powrotem. Nie, nie olewam. Jestem dorosły, chyba mam prawo wyjść na chwilę z domu, prawda?
- Riker? - Ciche mruknięcie przyciąga moje spojrzenie w stronę jego źródła.
Chris zerka na mnie spod przymrużonych oczu, uśmiechając się lekko.
- Dzień dobry, słonko - szepczę, choć wcale nie planowałem tego tonu.
- Dzień dobry.
Przez chwilę przypatruję się jej twarzy, ponownie śledząc zaczerwienione od płaczu ślady.
- Jak się czujesz? - pytam w końcu, również sie uśmiechając.
- Lepiej.
Odruchowo chcę zaczesac dłonią grzywkę do tyłu, ale przypominam sobie, że to raczej niemożliwe. Wraz z Chris spoglądamy na nasze splecione palce w tym samym czasie. Poprawiam lekko uścisk, gładząc jej skórę opuszkami. Nie chcę puszczać.
- Tak, ja... Ykhm... - Dziewczyna zaczyna się lekko podciągać do góry, unosząc głowę znad podłokietnika, ale przestaje sie ruszać, gdy widzi, że nie zamierzam uwalniać jej dłoni.
Rozprostowuję lekko palce, szatynka robi to samo. Taka krucha, taka drobna, taka delikatna. Ciepło jej ciała przyjemnie uspokaja.
Odnajduję spojrzenie Chris, odwzajemnia je po chwili. Mruga parę razy, jeszcze się dobudzając. Uśmiech znika z jej twarzy, pojawia się spokój i powaga, widzę, jak intensywnie nad czymś myśli. Zagryza nerwowo wargę, ale w jej oczach nadal dostrzegam opanowanie. Mruga ponownie, kąciki jej ust lekko się unoszą. Tym razem widzę coś więcej niż sam spokój. Kolejne sekundy przyglądam się jej, próbując ją rozgryźć. Co czuje, czego chce.
Ja wiem, czego teraz chcę. I co czuję.
Unoszę nasze dłonie do jej twarzy, oswabadzam swoją i dotykam jej policzka, ani na chwilę nie zrywając z nią kontaktu wzrokowego.
Boję się tego, co będzie zaraz, co może być, co będzie dalej. Chcę przestać, ale boję sie też, że już nigdy nie poczuję się tak, jak teraz.
Pochylam się powoli do przodu, opuszkiem kciuka muskając dolną wargę dziewczyny.
- Nie bój się - mruczę uspokajająco.
Gdy w końcu czuję ciepło i smak jej ust na swoich, jej palce na moim policzku, uśmiecham się lekko, a gorąc zalewa mnie od środka. Jestem po prostu szczęśliwy, teraz, w tym momencie, w tym miejscu.
- Nie bój się - szepczę, gdy po kilkunastu sekundach odsuwam się od dziewczyny na parę milimetrów. Muskam jeszcze lekko jej usta, potem policzek, nos, a na koniec składam pocałunek na czole. - Nie skrzywdzę cię.
- Wiem, Riker. - Oddech dziewczyny odbija się o moje wargi.
Nie mam najmniejszej ochoty się stąd ruszać.
Może i tak dzisiaj stąd wyjdę, nie dane mi będzie tu wrócić. Może za dwa, trzy miesiące z ledwością będę pamiętać jej imię. Może i tak skończymy osobno, zapomnimy o tym, że kiedykolwiek się znaliśmy. Ale jak na razie chcę być tutaj, chcę być tu z n i ą, chcę czuć to, co czuję.
- Zrobię śniadanie, co? Na co masz ochotę? Wychudłaś. - Muskam jeszcze nosem policzek szatynki, po czym odsuwam się kawałek i patrzę w jej oczy, które wydają się mieć nagle w sobie więcej życia niż wczoraj.
- Wcale że nie - protestuje, uśmiechając się lekko.
- Wcale że tak, żadnych kłotni. To jak, czym dysponuję jeśli chodzi o zawartość lodówki? - Splatam palce swojej prawej dłoni z palcami jej lewej, rozkoszując się jej ciepłem. Nagle w domu przestaje panować chłód, jakby ktoś włączył wszystkie kaloryfery i rozpalił w kominku.
- Przedwczoraj przyszły zakupy od ciotki, na pewno coś znajdziesz - odpowiada Chris, jakby poważniejąc na wspominkę o jej prawowitej opiekunce.
- W takim razie kierunek kuchnia, słonko.
Zrzucam nogi z kanapy, wsuwam ręce pod kolana i plecy Christine, po czym staję na puchatym dywanie z nią w ramionach. I z jej kocem zaplątanym między nami, a moim między stopami a stolikiem.
- Szlag - mruczę, zsuwając pluszowy materiał i starając się przy tym utrzymać równowagę. W tym czasie dziewczyna robi to samo ze swoim kocem i już po chwili jesteśmy wolni od tej plątaniny szmat. - Masz moją koszulkę - zauważam, gdy zaczynam powoli podążać w stronę kuchni.
Jej wychudzone, kruche ciało wydaje się być w takim stanie, że każdy mój twardszy krok może je rozpruszyć na piopiół.
- Ładnie pachniała - odpiera dziewczyna, tuląc twarz do mojej klatki piersiowej. - I jest w kwiatki.
- Nie prałaś jej? - śmieję się, wchodząc do jasnego pomieszczenia.
Wszystkie meble w nim utrzymane są w kolorach ecru, jedynie blat na szafkach ma odcień ciemnej czekolady. Nawet lodówka i kran w zlewie są ecru, a to już trochę dziwne.
- Po co?
- No nie wiem, to chyba normalne, że ciuchy się pierze. - Przewracam oczami i sadzam Christine na blacie tuż przy oknie.
Wpadające przez szybę promienie wzeszłego już słońca tworzą leciutką poświatę wokół głowy szatynki.
- Nie była brudna. - Dziewczyna patrzy mi przekornie w oczy, przetarłwszy zaspaną twarz. - I, jak powiedziałam, ładnie pachniała.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że zanim ci ją dałem, nosiłem ją parę godzin po mieście?
- Pozwól, że się powtórzę: ładnie pachniała. - Szatynka uśmiecha się, nie urywając naszego kontaktu wzrokowego.
Przyglądam się jej twarzy, która wydaje się być mniej szara niż jeszcze wczoraj, jej lekko zaczerwienionym oczom o nadal nieokreślonej barwie. Zakłada za ucho pasmo długich, potarganych włosów, które dotąd zakrywało kawałek jej policzka. Ja zakładam drugie, to z lewej strony.
- Potem? - chichoczę nerwowo, właściwie znając odpowiedź. Skąd te nerwy?
- Tobą.
Uśmiecha się, przechylając głowę lekko w bok. Odwzajemniam gest i pochylam się powoli do przodu, szukając pozwolenia w jej spojrzeniu. Chris jedynie unosi kąciki ust jeszcze wyżej i mruga parę razy. Całuję ją delikatnie, ledwo dotykając jej warg. Przez moje ciało przechodzi fala ciepła zmieszana z przyjemnymi dreszczami.
- Nie chcę cię skrzywdzić, Chris.
- Nie krzywdzisz. - Składa miękki pocałunek na końcu mojego nosa. - Riker...
I całuje mnie mocniej, jej usta napierają na moje z całą delikatnością i lekkością, a jednocześnie przelewając to, co chce powiedzieć. Często słowa, które tak ciężko nam wypowiedzieć, są tymi najważniejszymi.
Odwzajemniam pocałunek, obejmując szatynkę w pasie. Chris oplata moje biodra nogami, przyciągam do siebie jej szczupłe ciało. Nie wiem, czy chronię siebie przed sobą, czy ją przede mną, czy ją przed rozpadnięciem się. Już nie wiem nic. Poza jednym. Jednym najważniejszym, tym, co się teraz, w tej chwili liczy.
Mam przy sobie to, czego pragnąłem od paru już tygodni. Dzieje sie to, co chciałem, żeby się działo. Nie trzeba mi teraz niczego więcej.
- Czy... Ty...? - mruczę, odsuwając się w końcu, ale niechętnie od Chris. Spoglądam w jej przymrużone oczy, śledzę uśmiech.
- To co z tym śniadaniem? - pyta, zbijając mnie z tropu.
- Już się robi, słonko.
- Obiecaj, że wpadniesz. - Patrzę na bilet VIP, który Chris przewraca między palcami.
Ten świstek miał być moim zabezpieczeniem, w razie gdybym nie potrafił wydusić z siebie słowa. Ale chociaż sprawy nie potoczyły się tak, jak się tego spodziewałem, to jednak nie chciałbym cofać tych kilkunastu godzin.
- Postaram się, Rik.
- Masz dużo czasu. - Wracam spojrzeniem do oczu dziewczyny.
- Wiem, ale...
- Proszę, Chris.
Szatynka uśmiecha się lekko i kiwa głową. Lubię ten uśmiech. Kocham ten uśmiech. Patrząc na niego, czuję się tak, jakby moje serce też się uśmiechało i wybuchało szczęśliwe co sekundę, zamiast bić rytmicznie.
- W takim razie... Muszę chyba iść. - Zaczesuję dłonią grzywkę do tyłu. - Dasz sobie radę?
- Jak zawsze. - Chris zaciska usta i zaczyna spuszczać wzrok, ale szybko unoszę jej twarz palcami.
- Nic ci tutaj nie grozi. Jeśli tylko będziesz się czuła źle lub będziesz potrzebowała coś powiedzieć, wygadać się, to dzwoń. Rozumiesz? - Zakładam jej pasmo włosów za ucho, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Rozumiem. - Jej twarz znowu rozświetla leciutki uśmiech. - Riker?
- Tak?
- Lubię cię.
Pomimo tysiąca wybuchów bomb jądrowych, stu mnichów tańczących kankana i siedmiuset Pikachu strzelających piorunami w moim organizmie, udaje mi się zachować pozory normalności.
- Ja ciebie też, Chris. - Przez chwilę szukam pozwolenia w jej oczach, a gdy je znajduję, pochylam się i składam delikatny pocałunek na ustach szatynki. Smakuje czekoladą, którą wypiliśmy na śniadanie do naleśników.
- Leć. Pozdrów rodzeństwo - mówi dziewczyna, przytulając się do mnie niepewnie. - Przyszedłeś pieszo?
Chowam ją ostrożnie w uścisku.
- Tak. Do zobaczenia, Chris.
#Ross
- Jestem!
Odrywam wzrok od ekranu telewizora, gdy słyszę wesoły głos Rikera.
Zaciskam zęby.
- Halo? - brat wychyla się zza ściany i spogląda na mnie. - Hej, Ross, gdzie wszyscy?
Wraz z wypowiedzeniem tego zdania dociera chyba do niego, że wiem, gdzie był. Dociera do niego chyba, skąd u mnie zaczerwienione oczy i brak zwyczajowego uśmiechu na powitanie.
- Ross...
- Nieważne, Riker.
Nie będę płakać. Już nie mam na to siły.
***
Tak dawno mnie tu nie było, matulu.
Mam nadzieję, że jeszcze nikt o mnie nie zapomniał i kogokolwiek interesuje wciąż ta dziwna i mulista historia.
Mam ostatnio dużo na głowie - próby, występy z teatrem, a 27. marca jedziemy do Inowrocławia, plus nauka. Dodatkowo wczoraj na nowo zaczął walić mi się świat. Pisząc tą notkę, siedzę przed komputerem, będąc w trakcie rysowania portretu, i trzymając na kolanach szelki. Dziwne, że szelki, ale... Nie musicie rozumieć.
Przeczytaliście właśnie pov Rika, który nie był planowany w początkowym zamyśle story, podobnie jak planowana nie była śmierć oprawcy Chris. Mam nadzieję, że wam się podobał rozdział 29, bo mi w sumie tak.
Nie wiem, kiedy kolejny, czyli trzydziesty rozdział, ale postaram się go napisać jak najszybciej. Kontakt ze mną macie zawsze na asku.
Reklamatajm: zapraszam na nowego bloga Miki z główną rolą Rossa.
http://walk-a-fine-line.blogspot.com
WIEDZIAWSZY, HA, WIEDZIAWSZY, ŻE TA LASIA Z FOTY TO CHRIS!
OdpowiedzUsuńTAK ŻEM CZUŁ JUŻ 18 LUTEGO, GDY NAPISAŁAM TU POPRZEDNI KOMENTARZ.
Dobra.
Koniec jaranek.
Jsjdjdkdkdksksks
AAAAAAAA!
JEDNAK NIE, NIE KONIEC!
KAAAAAN JU FIL DYS LOW TUUUUUUNAAAAAJT!
JARAM SIĘ RIKEREM I CHRIS!
AHAJAKDKKDKDKD
OTO JEST DZIEŃ, KTÓRY DAŁ NAM PAN, WESELMY SIĘ I o kurwa, zapomniałam, coś tam, coś tam MU!
Anulko, nawet, jeśli złamiesz mi serce, dzięki Ci, ta słodycz ich relacji ajskskdkdkdk.
czekaj, nowa teoria mode on: Riker dowie się, że Lisa to Chris i poczuje się oszukany, jego serduszko pęknie niczym plastikowa huśtawka na placu zabaw,gdy się na nią rzuciłam, w powoetrzu będą grały smutne pieśni i poleją się łzy czyste, rzęsiste.
PLIS BI KLOOOOOŁZ, ŁAN MOR DOOOR - rzeknie wówczas Chris, a Riker i Ross na to - fak ju!
I ODJADĄ RAZEM CZYNIĆ DOBRO NA ŚWIECIE, JAK W RUSWEL. NAJGORSZE ZAKOŃCZENIE SERIALU EVER, NIE POLECAM.
Dobra.
O czym to ja?
O, wiem.
Cierpienia Rossa zawsze tak fajnie się czyta.
Lecę wpieprzać polskie kabanosy. CZAISZ? MAM NAWET PASZTET POMIDOROWY! <3
Ps. Dziękuję za reklamatajm, Love!
kocham,
Mikula
JA CI DAM "DZIWNA I MULISTA HISTORIA"!
OdpowiedzUsuńDKJFEIOASGOEWPHFOVBHOPWQHFODFKGAEIUFOAEIUEVUEF
Łaaaaaaaaaaaaaaa!!! TAKA RADOŚĆ XD SYNDROM STROMIE.
Ekhm, niespodzianki niespodziankami. Ja chcę już wiedzieć. Natychmiast. Nie trzymaj mnie w niepewności. Wykorzystujesz fakt, że to blog a nie książka i nie można przewinąć na ostatnią stronę. Maaaamo, ta pani się nade mną znęca!
Ugh! Lisa... Nie można jej ufać. Ale Rikuś szczęśliwy, a ja pragnę jego szczęścia. Psychodeliczna bloggerko, z uporem maniaka wyrządzająca krzywdę Bogu ducha winnym bohaterom swoich blogów, znęcasz się też nad czytelnikami. To powinno być zakazane.
UWAGA, WSZYSCY, NIE UFAMY LISIE!
Kilka literówek. Nikt nie zwraca uwagi c:
Boże, Riker, Chris... To było takie piękne. Nie powstrzymałam się od "awwwww". Czekałam na ten moment 28 rozdziałów. Awww... Był kisssssss! Mama rzecze: Szczerzy się do komputera. Do kogo się tak szczerzysz?
Skąd Ty wytrzasnęłaś stu mnichów tańczących kankana? Nie ogarniam Twojego mózgu XD. Chyba tylko Raffy ogarnia.
Ten rozdział jest PRECJOZO. Chyba mój ulubiony. Pewnie powtarzam to za każdym razem, gdy piszę komentarz, ale shh... PRECJOZO <3 Tak idealnie idealny, że aż brak mi słów.
Ross, nie rycz. Spieprzyłeś i już. Nie lubię go, niech cierpi, a co. Ej, w ogóle to miały być koła tira albo pociągu. I'm still waiting.
Ja okupuję aska Sparrow, ludzie. Jeszcze nie skończyłam zabawy "100 zapytań do Sparrow" xD
Powodzenia na występach!
Jesteś masterem. Kłaniam się.
xoxo
~Liv~
GRATULUJĘ ! Zostałaś nominowana do LBA !
OdpowiedzUsuńPytania znajdziesz na blogu : http://rydellington-story.blogspot.com/
Pierwszą moją myślą po przeczytaniu tego rozdziału było: czy ja coś ominęłam? Jaka Lisa, do cholery? Czy kiedyś o niej wspomniałaś czy dopiero teraz? Jednak szybko tą myśl zastąpiłam inną. A właściwie krzykiem, który znaczył mniej wiecej tyle, co: No nareszcie! Przynajmniej jeden z nich wziął sprawy w swoje ręce i podjął jakąś decyzję. Okej, może to była trochę nieodpowiednia myśl, biorąc uwagę to, jak dotknęło to Rossa, ale mógł nie zachowywać się dziecko, tylko szybciej się zdecydować, o. Tak, to w sumie jego wina. Niech teraz nawet nie użala się nad sobą, bo mu dam kopa. Poważnie. Riker i Chris mają się cieszyć swoim szczęściem. Nie rób im nic, co? To znaczy, nie wpadaj na genialny pomysł by ich rozdzielić. Jest dobrze, tak jak jest. Teraz tylko sprowadź tą całą Lisę i niech Ross będzie z nią szczęśliwy. Chyba, że to Chris, ale zmieniła imię i... okej, nieważne. Po prostu poczekam na rozdział 30.
OdpowiedzUsuńUdanego tygodnia, Sparrow!
- matrioszkaa! xx
WIEDZIAWSZY I ROZUMIAWSZY O LISIE EWRYFING, WY LAMUSOWATE I NIEDOPIECZONE MAKOWCE!
OdpowiedzUsuńTAK.
To wcale nie jest tak, że powinnam teraz siedzieć nad niemieckim, historią, lekturą i tekstem wiersza, a komentuję u ciebie, nieeee, skądże...
JKSJDKJXH <3
JA WIEDZIAWSZY, ŻE CHROSS SIĘ ZADZIEJE! FAK JU OL! MOŻE ROSS TO DZIFFKA, KTÓRA SIĘ NACHLAŁA.
MOŻE RIKUŚ JEST DUŻO LEPSZY DLA CHRIS.
ALE CICHO.
#HAPPYDANCE
No okay. Ta scenka z Rikiem i Chris nad ranem była słodka. NIECH CI BĘDZIE, ANNO. Widziałam w niej Rikusia w samych bokserkach i połamanych okluarach, przykrytego kocykiem z Kubusiem Puchatkiem. <3
Nie pytaj. Zjadłam czekoladę, wybacz.
Już się nie będę tłumaczyć, że komentuję z miesięcznym opóźnieniem, ale szpokojnie...
Jak to mówię...
LEPIEJ RIRIS NIŻ GUNWO!