poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 31. "Something felt so good when you said my name, all that I want from you is to feel the same. [...] Stupid, thinking about you..."





#Riker

Tłum. Wokół zbiera się tłum, nie wiem wokół czego. Wszyscy coś mówią, szepczą, krzyczą, jęczą, zawodzą, wołają po imieniu. Ktoś trzyma słuchawkę przy uchu, ktoś uspokaja niesione na rękach dziecko, wychylając się z zaciekawieniem znad ramienia kogoś innego. Ktoś, ktoś, ktoś. Nie widzę twarzy, ale rozróżniam płeć i mniej więcej wiek.
Dociera do mnie, że stoję, podczas gdy inni chodzą czy biegają, rozmawiając o tym, na co patrzą. Wypadek? Czas to sprawdzić. Odrywam stopy od ziemi, brudnej od szlaki drogi. Nogi mam jak z ołowiu, ale przesuwam się dalej, po paru krokach docieram do utworzonego z ludzi okręgu. Coraz bardziej wiedziony intuicją i niewyjaśnionym strachem przeciskam się między osobami. Robi się jakby ciszej. Cisza, zero głosów. Wszystkie spojrzenia skierowane na mnie. Ludzie bez twarzy, ale z widocznie skierowanym na mnie spojrzeniem, o ile cokolwiek widzą, a czuję, że widzą. Zaskoczeni? Zdziwieni? Przerażeni?
- Ciebie tu nie ma.
- Nie możesz tutaj być.
- To niemożliwe.
Kolejne osoby wypluwają słowa w moim kierunku, chociaż nie mają ust. Są straszne, brzmią jak przekleństwa.
- Nie patrz tam, nie patrz tam, nie patrz tam...
Ale ja chcę spojrzeć. Odpycham jeszcze jedną osobę, upadam na kolana, które nagle robią się jak z waty. Potykam się przy tym, upadając tyłem na ziemię. Brudną od krwi.
Zniesmaczony i przerażony podrywam się z ziemi, ale nogi nie zamierzają być mi posłuszne, opadam na kolana ponownie.
W tym jednym krótkim momencie dotarło do mnie jednak, że znam tę okolicę.
- Nie patrz tam, nie patrz tam.
- Nie idź, zostań, nie możesz.
- Riker! - Ross? - Riker, nie!
Biorę głęboki oddech, chcąc krzyknąć do nich, żeby się zamknęli w końcu, nie odzywali, bo to moje życie, że wiem, co robię, ale jedyne, co ze mnie wychodzi, to wydech. Wszystko czarnieje, a ja zaczynam spadać.

- Auć... - jęczę, pocierając obolałe ramię.
Zaciskam lekko oczy, po czym parokrotnie mrugam, próbując przypomnieć sobie, gdzie jestem, czy też gdzie spadłem.
Pokój. Mój pokój.
- Matko kochana... - mruczę sam do siebie, czując rozlewającą się po umyśle ulgę.
Sen. Co za nienormalny sen.
Opieram się o stojącą przy łóżku szafkę i obejmuję kolana rękoma, rozglądając się po oblanym ciemnością pokoju. Próbuję sobie przypomnieć to, co przed chwilą słyszałem i widziałem, ale cała mara zaczyna mi uciekać i wysypywać się ze mnie jak piasek przez palce. W końcu jedyne, co jestem w stanie przywołać ze snu, to głos Rossa - sam głos, nie pamiętam już nawet, w jakie słowa się układał.
Woda. Zimna woda, tak. Potrzebuję zimnej wody.
Powoli wstaję z podłogi, mając na uwadze fakt, że jeszcze niedawno na nią upadłem i szybkie podniesienie się na równe nogi byłoby głupim pomysłem. Zaczesuję palcami włosy do tyłu i wychodzę z pomieszczenia, szurając stopami po ziemi. Z każdym schodkiem prowadzącym na parter coraz wyraźniej słyszę dwa męskie głosy, w jednym z nich rozpoznaję Ratliffa.
- Ell? - rzucam w przestrzeń salonu, gdy w końcu docieram na dół.
Światło pochodzące z włączonego, ale wyciszonego telewizora ledwo oświetla sylwetki siedzących na kanapie Rocky'ego i Rata. Na kolanach przyjaciela dostrzegam poduszkę, a na niej głowę śpiącej Rydel. Uśmiecham się w duchu na ten miły widok.
- Witamy kapitana - rzuca Rocky, sięgając do miski między nogami, po czym wrzuca sobie wyciągnięte z niej orzeszki do buzi. - Co tak wcześnie wstałeś?
- A która jest godzina? - pytam, opierając się plecami o framugę kuchni.
- Coś po pierwszej chyba - mruczy Ell, sięgając po pilot. Klika coś na nim, zerka w telewizor i odkłada na miejsce. - Pierwsza dwadzieścia pięć.
- Zły sen. - Macham ręką, wchodząc do kuchni w poszukiwaniu butelki z wodą. - Co oglądacie?
- Oglądaliśmy "The Avengers" - odpowiada trochę głośniej Rat, podczas gdy ja wyciągam z szafki szklankę.
- Ale Dells zasnęła, więc byliśmy zmuszeni wyciszyć telewizor - dorzuca brat. - Sam wiesz, że lepiej jej nie budzić czasami.
- Rozumiem - śmieję się lekko i biorę parę łyków zimnej wody. - To może wy też idźcie spać?
Chłodny napój koi powierzchownie moje nerwy, ale dla pewności wypijam też trochę mleka z lodówki. Ponoć pomaga w zasypianiu.
- Żartujesz sobie? - prycha Ell. - Zaraz leci "Ironman", tego nie można przegapić.
Kiwam głową, odstawiam szklankę i wracam do salonu.
- Na HBO puszczają maraton - dodaje Rocky, odstawiając miseczkę na stolik przed kanapą, a w zamian za nią bierze chipsy. Sztuka przetrwania autorstwa Lyncha.
- A gdzie Ryland? - pytam, ponownie opierając się o framugę.
- Śpi.
- A Ross?
- Wyszedł gdzieś.
- Mówił może gdzie? - udaję nieprzejętego, ale nadwrażliwa intuicja najstarszego w rodzeństwie zaczyna dawać o sobie znaki. Zaczynam mieć złe przeczucie.
I tyle było z mleka.
- A bo ja wiem? - Rocky wzrusza ramionami. - Przeleciał tędy jak z procy, rzucając coś o klubie. Albo o pubie. Albo o spacerze.
- A może to był jednorożec? - prycha Ell.
- A może nosorożec? - Brat przewraca oczami. - Nie wiem, Rik, wyszedł. Przestaje mnie to powoli obchodzić.
- Jedno i to samo - znowu odzywa się Rat, a ja dostrzegam jego palce wplecione w rozsypane po poduszce włosy mojej siostry. Ale nawet ten uroczy gest nie uspokaja mnie ani trochę. - Jakbyś wyszczuplił nosorożca, wiesz, dieta, pilates, karnet na lekcje kankana z ministrantami, te sprawy, to byłby jednorożec.
- Orzeszki ci szkodzą, stary.
Przewracam oczami,
- Dobra, mam nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego - wzdycham, wchodząc na pierwsze schodki.
Naprawdę mam taką nadzieję, Gdziekolwiek polazł, modlę się, żeby wrócił cały. Może być nawet z rozebraną dziwką na ramieniu, ale cały. Bo czerwona lampka w mojej głowie świeci coraz mocniej.
- Mam złe przeczucia, stary, no nie wiem... - rzuca jeszcze Rocky. Oglądam się na niego przez ramię, ale ten tylko wlepia wzrok w telewizor.

Nie wiem, kiedy ani jak pokonuję drogę do swojego pokoju, robię to jak we śnie. Zapalam światło od lampki, szybka decyzja. Bluza. Dżinsy. Trampki. Czapka.
Nie odpowiadam nawet na wołanie młodszego brata, gdy niemal przelatuję przez salon. Chłodne powietrze ulic Los Angeles otula mnie nieprzyjemne, obejmuję się, po czym wsadzam ręce w kieszenie. Szybko. Chucham w dłonie. Decyzja, Riker, kolejny krok.
Nawet jeśli Ross właśnie wywija na parkiecie na wpół trzeźwy, a wokół niego trzy praktycznie rozebrane blondynki, nawet jeśli siedzi właśnie przy barze i opowiada niestworzone historie jakiejś ponętnej brunetce, nawet jeśli jedynie spaceruje - muszę się upewnić, że nic jej nie jest.
Przeraża mnie fakt, że stawiam ją na pierwszym miejscu. Ale nie mogę nic poradzić na to, że wydaje mi się być teraz w większym niebezpieczeństwie niż Ross.


#Ratliff

- ...zamknij oczy i skieruj myśli do swojego wnętrza. Porozmawiajmy o twoich piersiach. O prawej piersi. Wyobraź sobie, że jest cudowna, niesamowita, seksowna, że pociąga każdego napotkanego faceta. Pamiętaj, twoje piersi są piękne. P...
- Psychiatra potrzebuje psychiatry - wzdycham, przełączając program.
Nienawidzę przerw reklamowych. A w szczególności przerw reklamowych dopieprzanych w trakcie maratonu filmów Marvela. Co za sukinkot tak rani fanów? No zastrzelić to takich. Albo kastrować, żeby się hołota nie namnażała. Drożdże, zaprawdę powiadam, tego się nie wypleni.
- Mówiłem, żebyś tego nie oglądał - rzuca Rocky, podając mi bezwiednie miskę z chipsami bekonowymi. - Rydel to męczy zawodowo, nie raz już w nocy schodziłem na dół po życiodajne dary boskie...
- ...zwane też mięsem... - mruczę ze śmiechem.
- ...lub chipsami. - Szatyn kiwa głową. - W każdym razie nie raz, nie dwa siostra moja oglądała te brednie po nocach.
- Nie wiedziałem, że Delly ma obsesję na punkcie swoich piersi - chichoczę.
- Co ja? - burczy przebudzona z drzemki Rydel.
Żart. Ona wcale nie spała. Ona wiecznie czuwa przecież.
- Zamknij oczy, kochanie - mówię cicho, próbując nie parsknąć śmiechem. - Skieruj swe myśli do wnętrza swego, a porozmawiamy o twych piersiach. O prawej piersi, dokładniej. Wyobraź sobie, że jest cudowna i...
- Bo jest cudowna - przerywa mi blondynka, spoglądając na swojego brata. - Co on ćpał? - pyta, kiwając głową w moją stronę.
- Twoje programy o cudach medycznych. - Rocky przewraca oczami, stukając niecierpliwie palcem o pilot.
- A jest?! - Dziewczyna w try miga zrywa się z moich kolan i wyrywa narzędzie z dłoni Lyncha.
- Powtórka - wzdycha szatyn. - Przedwczoraj rano chyba to już leciało.
- A, to nie chcę.
- Oddaj pilot, siostrzyczko, bo mi Iron Man ucieknie.
- Gdzie lecisz, blondyneczko? - Przytrzymuję dłoń dziewczyny, gdy wstaje z kanapy.
Delly odwraca się i składa lekki pocałunek na moim czole.
- Tam, gdzie królowie piechotą chodzą.
- Ja cię zaniosę - oferuję z uśmiechem, spoglądając w jej zaspane oczy. Ale nadal tak samo czekoladowe, kochane, moje.
- Nie trzeba. Reszta śpi?
- Ross poszedł, to wiesz. Riker też niedawno gdzieś wystrzelił jak z procy i tyle go widzieli.
Rydel kręci głową z cichym westchnieniem. Po chwili jeszcze raz cmoka mnie w czoło i uśmiecha się lekko.
- Zaraz wracam.
- Oczywiście, księżniczko.


#Ross

Sam się odsuwam, już po paru sekundach z resztą.
- Nie - mruczę pod nosem. Stawiam krok do tyłu, patrząc w jej oczy. Przestraszone, boi się. - Nie, nie. Nie. Przepraszam. - Przełykam ślinę. Boi się, cholera. - Nie chciałem, ja... Ja nie chciałem.
Oczywiście, że się boi, padalcu. Większość dziewczyn by się bała mojego zachowania. A tu bonus - Chris przecież zgwałcono. Spodziewałeś się aplauzu, Ross? Żałosne.
Straszne.
- Chciałeś, Ross - szepcze, spoglądając na szczupłą dłoń, którą przed chwilą trzymała w powietrzu, bo nie zdążyła mnie odepchnąć. Chcę złapać tą dłoń, ale mi nie wolno. - Nie wypieraj się.
- Przepraszam cię tak bardzo, ja... nie wiem, co powiedzieć. - Kręcę głową, odchodząc kolejny krok w tył. Chcę uciec, nie wracać. Chcę zostać, nie odchodzić. - Nie chciałem, żeby to się stało. Nie chciałem cię krzywdzić.
- Nie skrzywdziłeś.
- Boisz się mnie. Krzywdzę cię. Sprawiam ci przykrość. - Nadal kręcę głową, otwierając oczy i usta ze zdziwienia. Robię to bezwładnie, nie mogę przestać. Moja podświadomość patrzy z politowaniem na świadomość. - Nie powinno mnie tutaj być.
- Ale jesteś. To coś znaczy.
- Napiłem się. Niedużo, ale wystarczająco. - Przełykam ślinę. - Wcale nie zamierzałem pić. Ja po prostu nie mogłem już zostać w domu.
- Dlaczego, Ross? Przecież to twój dom, to twoje miejsce, tam powinieneś być. Tam masz kochającą rodzinę, dobre życie.
- Ale nie mam ciebie - wyrywa mi się.
Jestem wściekły. Nie powinienem już nic więcej mówić. Właściwie to nie powinienem odzywać się wcale. I tak w sumie to co ja tutaj w ogóle robię? Co mi strzeliło do głowy?
Zły. Jestem na siebie zły.
Krzywdzę ludzi. Wprawiam fanów w smutek, zakłopotanie, konsternację. Zaniedbuję muzykę. Nie zwracam uwagi na rodzeństwo. Omijam rodziców. Ranię.
Tak cholernie ranię.
- Ross...
- Nieważne. - Kręcę lekko głową. - Jesteś jego, nie moja. Rozumiem.
- Ross, nie jestem niczyja. Jestem sobą, jestem swoja. Nie należę do nikogo. Jestem wolna.
- Ale go kochasz.
Lekka konsternacja w jej oczach, zagubienie, przez sekundę próba odmowy, w końcu kiwa głową. Wiedziałem.
Czuję ukłucie w sercu, chociaż spodziewałem się tego, takiej reakcji, takiego wyrazu twarzy.
- Lubię go - szepcze, zakładając włosy za uszy, ale te znowu wypadają, pasmami zakrywając część jej twarzy.
Jestem za daleko, żeby je odgarnąć.
- On też cię kocha. - Uśmiecham się.
Ale zaraz znowu rzednie mi mina. Ona odchodzi, stojąc w tym samym miejscu. Tracę ją.
Przypominam sobie tamten dzień, tamten zakątek, klub, noc. Leżała nieprzytomna, bez oznak życia. Chciałem pomóc. Zawsze mnie uczono, bym pomagał, bo karma wraca. No cóż, do mnie nie wróciła.
Patrzę na Chris. Tyle dni spędzonych razem na tour, tyle jej uśmiechów, nieśmiałego chichotu, zagubienia. Tyle jej.
- A ty? - pyta, patrząc mi w oczy.
A ja wiem, że to już koniec. Na przekór myślom mam nadzieję, że widzę tą dziewczynę po raz ostatni.
- A ja nie chcę cię stracić. Zależy mi na tobie - mówię, odchodząc kolejny krok do tyłu. - Jesteś na mnie zła?
- Nie mogę być zła, Ross. Nie mogę przecież kontrolować twoich uczuć, reakcji, nadziei...
- Nie wiążę z tobą nadziei, Chris. Żadnych planów. Bo to niemożliwe. Ale gdzieś w głębi serca wiem, że jest mi bez ciebie ciężko, że nie lubię żyć bez ciebie.
Podchodzi do mnie.
Nie, odejdź.
- Odejdź, zostaw, nie powinnaś - szepczę.

Najprawdopodobniej nigdy nie dowie się jak bardzo bolało, gdy tak na mnie patrzyła. Gdy stała biedna, chuda, struchlała. Utrzymywała kontakt wzrokowy, choć widać było, że chce płakać.
Najprawdopodobniej nigdy nie dowie się, jak bardzo ceniłem w niej siłę, która ukrywała. Nie płakała.

Przepraszam, Chris.


#Riker

Przyspieszam kroku, gdy ich widzę.
Ross cofa się do tyłu, ona stawia kroki do przodu.
- Ross! - wołam.
Parę metrów.
Brat odwraca głowę w moją stronę. Może się mylę, ale dostrzegam przeprosiny wypisane na jego twarzy. Nadal odchodzi tyłem, ale zaraz po wejściu na ulicę odwraca się i przechodzi przez nią, spoglądając przez ramię.
Chris natomiast przyspiesza kroku.
- Chris - szepczę, podbiegając do dziewczyny.
Nie przestaje, nadal idzie w jego stronę. Patrzy na mnie przez chwilę, uśmiecha się. Nie byle jak, nie pocieszająco. Ten uśmiech smakuje jak pocałunek.
Zatrzymuję się na chwilę, bo wygląda też jak obietnica. Bo ona zaraz tu wróci.
Ross odchodzi, Chris wbiega na ulicę.
Światło przebija się przez kalifornijską noc. Oświetla chudą postać z potarganymi włosami. Zbliża się, jest coraz jaśniejsze, widać coraz mniej.
Szybko, szybciej. Chris.
Chris.
- Chris!


***

Gosh, ile mnie tutaj czasu nie było... Ktoś tęsknił? *ćwir, ćwir* *kulka na pustyni* Mhmhm.
Dobra, Nie zabijajcie, co? Znaczy, nie wiem, czego się spodziewacie czy spodziewaliście. Nadchodzi epilog, Kaczątka. Tylko się za niego wezmę. :')
Jeśli chodzi o moją chorobę... Idę do przodu. Muszę, jeśli chcę pojechać na wakacje do Miki. A chcę bardzo. Więc jem.
Anyway. Słyszeliście "F.E.E.L. G.O.O.D."? W sobotę puściłam to na imprezie u znajomych i ludzie do tego hasali, #fejm. <3 Zacna piosenka. "All Night" też. A mój mąż taki stary się robi :C
Posłuchajcie koniecznie "Kiss Me Quick" Nathana Sykesa. 
Szykuję też jakiegoś oneshota, muszę go napisać. Hjsldadgjskjafg.
Fragment z piersiami z dedykejszyn dla Raff.
Do epilogu, Kaczątka! <3




3 komentarze:

  1. NO CZEŚĆ!
    Długo cię nie było, ty Rzalsonie wredny. U mnie nie ma od marca, ale shshshshs.
    To ten.
    W sumie, jakiegoś szczególnego opieprzu ni...
    Żart.

    ŻE NIBY TO PRZED EPILOGIEM, TAK?
    ŻE EPILOG TO JUŻ KONIEC, TAK?
    A RUP SE CO CHCESZ.
    ALE CHRIS PROSZĘ MI UŚMIERCIĆ W TRYBIE NAŁ.
    Nie lubimy tej dzidy, oj nie lubimy.
    W sumie, jeśli ulegnie jakiemuś poważnemu poturbowaniu, to też źle nie będzie... Ale jednak zdechnąć to coś... Coś lepszego. Także epilog poproszę na cmentarzu, okej? Fajnie.
    A może będzie epilog kilkanaście lat do przodu, jak Ross i Rik siedzą z depresją w pokoju i prowadzą osiadły tryb życia pod tytułem Walić Szkołę Zostaję Buritto.
    To by było coś.
    W sumie, to oboje mogą zdechnąć z rozpaczy albo nawet przy tym wypadku. Spoko by było.
    PIERWSZY RAZ PRAGNĘ ŚMIERCI TYLU OSÓB NARAZ XDD
    Mika, nie szykuj czouga, bo Rikuś cierpi, pieprzyć go. Niech każdy pocierpi, nudno by było z taką sielanką. Mika, cholera, siad. ZOSTAW TEN NÓŻ.
    To ja ten...
    *przerwa na przywiązanie Miki do płotu*

    Dobra, jestem. Łańcucha chyba nie przegryzie.
    O czym to ja? Dobra, wiem.
    W sumie, to ten sen Rika będzie miał jakiś duży wpływ na epilog, ale co tam. Widziałam słowo ''krew'' więc ktoś, sze państwa, skrzywdzonym będzie.
    Mam nadzieję, że kolejnymi słowami jakie przeczytam będzie ''Chris umarła, brak jej tam'' ale czil. I tak będzie supi, my Lovely.
    Poczyniaj co poczynać powinnaś, a ja szykuję wyszukany poemat opierdalingu na epilog.
    Stoi?
    No jasne ccccccccccccccc:


    Gińcie wszyscy.
    ~Raff

    OdpowiedzUsuń
  2. Brakuje mi słów...
    Świetne, cudowne (...)
    Chcę więcej! Już nie mogę się doczekać epilogu i OS'a ;D
    Całuję Thallia ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwykle potrafię napisać coś bardziej lub mniej sensownego. Ale teraz nie potrafię napisać czegokolwiek. Czytałam ten rozdział już wcześniej i nadal się po nim nie otrząsnęłam. To nie tak, że przesadziłaś z czymś. Bo ten rozdział jest naprawdę dobry. Nie wmawiaj sobie, że jest naćpany. XD
    Nie zgadzam się z Raff. Nie chcę epilogu na cmentarzu. Jakoś tak... Może i Chris była mendą w stosunku do blondasów, bo robiła im nadzieje i odsuwała się, ale naprawdę ją polubiłam. Cudownie ją stworzyłaś. <3
    Koffam Cię za scenki Rocky-Ell. Opisujesz je najlepiej ze wszystkich blogerek. Nie robisz z nich totalnych idiotów.
    Moje ulubione rozdziały to 20 i 21. Nie wiem, dlaczego. Za bohaterskie czyny? XD
    Będzie mi bardzo brakować tego opowiadania. BARDZO. Sły... Czytasz? Bardzo. Trzeba Ci fanpejdża na facebooku założyć.
    Mam nadzieję, że zaczniesz kolejne opowiadanie.
    A za końcówkę masz w ryj. Płakałam, a Ania nie wiedziała, co ma robić.

    Teledysk kdhbjebfohefiuevoefrwoufgiefvhisdvifh. <3
    Czymaj się, Anulko!
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń