czwartek, 18 grudnia 2014

Rozdział 23. “I’d like to blame it all on a life”






#Ross 

Zawieszam zaciśniętą w pięść dłoń nad drzwiami do pokoju Rydel. W środku jest Chris, z którą muszę pogadać. Chris, z którą  b o j ę  się rozmawiać.
Myślę, że gdybym stanął z nią oko w oko, nie byłbym w stanie wydusić z siebie słowa. Nie jestem chyba gotowy. Nie wiem, c o  powiedzieć.
Cześć, przepraszam, zachowałem się jak dupek.
Wybacz, że wsadzałem ci język do ust.
No hej, ja tak właśnie przechodziłem obok i zastanawiam się, czy nie przyjęłabyś czekolady w ramach przeprosin?
Chowam dłonie do kieszeni jeszcze wczorajszych spodni, odwracam się na pięcie i ruszam wzdłuż korytarza.
Zbierając powoli kolejne słowa, które wydają się być odpowiednie, docieram do pokoju rodziców. Zanim jednak przy nich staję, kątem oka dostrzegam znikającego za rogiem ojca. W sumie nawet lepiej. I tak czeka mnie ochrzan, ale z samą mamą mogę przynajmniej pogadać i się poradzić. Z ojcem też, ale nie o tych sprawach.
- Proszę! – słyszę głos mamy zaraz po tym, jak w końcu zmuszam się do zapukania w drzwi.
Dwa głębokie wdechy. I jeszcze jeden. Tak na wypadek.
Mama stoi przy jednym z dwóch foteli, zapinając leżący na nim plecak. Zasuwa zamek do końca i spogląda na mnie.
- Dzień dobry, Ross – uśmiecha się ciepło.
Ten gest jedynie zwiększa i tak już rosnącą gulę w moim gardle i nasila ukłucia sumienia.
Jest mi wstyd. Jest mi źle.
- Dzień dobry. – Przełykam ślinę i zamykam za sobą drzwi.
Mama przechyla głowę, patrząc na mnie pytająco.
- Coś się stało?
- Ja… Tak, mamo.

Po minutach spędzonych na wyrzuceniu z siebie wszystkiego, co pamiętam ze wczorajszych wydarzeń, pomijając po części wyczyny Susan, zamykam w końcu usta i spuszczam wzrok. Czuję się lżejszy, jakbym zrzucił z siebie ogromny głaz.
Mama podnosi się z podłokietnika fotela, na którym uważnie wysłuchiwała moich wyznań, i przytula mnie mocno. Oddaję gest zaskoczony, powstrzymując ponownie napływające łzy.
- Powinnaś na mnie krzyczeć – mówię cicho, gdy w końcu mama poluźnia uścisk.
- Za co?
- Za wszystko. Za to, że się napiłem jak małolat i chciałem ją skrzywdzić. A raczej skrzywdziłem.
- Ross. – Mama obejmuje dłońmi moją twarz, jedną z nich przeczesuje moje włosy.- Jesteś młody, masz osiemnaście, prawie dziewiętnaście lat. Alkohol zawsze odgrywał rolę w życiu człowieka i zawsze ją odgrywał będzie, bo człowiek sam w sobie się nie zmienia. Alkohol jednak wpływa na myślenie człowieka, dlatego wszystko mogło się zdarzyć. I padło na Chris.
- Ona mi nie wybaczy. – Pociągam nosem, znowu bliski płaczu.
Chciałbym wrócić do tamtej nocy, gdy… Nie. Do każdego momentu, w którym Christine prosiła, bym się zmienił. Gdybym choć trochę wcielił w życie moje obietnice, nie usiadłbym z Susan przy barze, nie wypiłbym nie wiadomo ile drinków, a potem pijany nie uderzałbym do Chris.
- A żałujesz?
- Jak niczego innego. Zrobię wszystko, żeby mi wybaczyła.
Ile czasu minęło od koncertu w Orlando? Dziesięć dni? Co się może stać przez dziesięć dni?
Cokolwiek. Może się stać dosłownie wszystko. Zerwana struna, połamana noga, zepsuty silnik. Trzęsienie ziemi. Śmierć bliskiej osoby. Depresja. Miłość.
W ciągu dziesięciu dni komuś może zawalić się świat – może stracić pracę, żonę, rodzinę, dom.
W ciągu dziesięciu dni ktoś może wygrać milion na loterii, kupić sobie willę, porche i mieć śpiewającego "Last Christmas" Justina Biebera co niedzielę na mszy.
W ciągu dziesięciu dni ktoś może znaleźć pobitą i zgwałconą dziewczynę, zaopiekować się nią, a w międzyczasie przywiązać się do niej, coraz bardziej poczuwając się do odpowiedzialności za nią, a może i nawet…
- Kochasz ją?
- Słucham? – Napotykam spojrzenie mamy, która wciąż przeczesuje moje włosy palcami.
- Kochasz Chris?
- Ja… - Przełykam ślinę. – Ja chyba nie… Ja nie… Nie zasługuję na to, żeby się w niej zakochać. Sama widzisz, że nie potrafię nawet się do niej zbliżyć jak normalny człowiek, tylko po pijaku przyciskam ją do muru.
- A próbowałeś się zastanowić, dlaczego tak jest?
Kręcę głową.
- Nie skreślaj siebie, synku. Nigdy nikogo nie skreślaj. Bo każdy ma swoją szansę, nawet gdy wydaje się, że jednak jej nie ma. Z a w s z e  jest jakieś wyjście, Ross.

Jestem Ross Lynch. Lat osiemnaście, urodzony w Littleton, zamieszkały w Los Angeles.
Nie jestem nikim niezwykłym.
Tak jak wszyscy inni budzę się rano i kładę się spać wieczorem. Tak jak wszyscy inni szukam szczęścia. Tak jak wszyscy inni popełniam błędy i chcę, żeby mi je przebaczono. Tak jak wszyscy inni po prostu żyję.
Nie jestem nikim niezwykłym.
Dzień i noc następują po sobie cyklicznie. Po nocy przychodzi dzień, tak zwane nowe jutro. Każdy z nas ma swoje własne nowe jutro.
Każdy z nas ma taką noc, która zmienia tok przewidywań. Po takiej nocy następuje dzień, w którym wszystko jest nowe. Czysta karta z dopiskami na marginesie o poprzednim dniu, nowe możliwości. Krok w jednym kierunku, w stronę któregoś z rogów czy zagięć kartki, ten krok, który się postawi, pociągnie za sobą przeszłość i zaplanuje przyszłość.
Ponieważ każdego poranka świat jest nowy. Każdego poranka człowiek jest nowy. Trochę już zepsuty, podrapany, podłamany, ale gotowy do przyjęcia na siebie kolejnych ciosów od życia.
Nie jestem nikim niezwykłym.
Jestem Ross Lynch. Lat osiemnaście.
W tym momencie zachowuję się jakbym miał tych lat siedem. Opuszczam dłoń znad drzwi Rydel po raz drugi tego dnia i odchodzę, wycierając nos w koszulkę.
Jestem tylko człowiekiem.

- Ross, możemy porozmawiać? – głos taty wyrywa mnie z zamyślenia, gdy znajduję się już przy progu pokoju mojego i Rikera.
Ojciec zamyka za sobą drzwi i przystaje naprzeciwko mnie. Z jego twarzy nie odczytuję wściekłości, ale opanowanie. Tyle dobrze.
Myślałem, że będzie nieźle nabuzowany po rozmowie z Rikiem.
- Jasne. – Kiwam głową.
- Rozmawiałeś już z mamą. – Jest to bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
- Tak.
- I czego się dowiedziałeś?
- Że zawsze jest jakieś wyjście.
- Dokładnie to samo chciałem ci powiedzieć – śmieje się, chowając dłonie do kieszeni.
- Czekam w końcu na porządny opiernicz. – Uśmiecham się słabo.
Dlaczego nikt nie potrafi mi powiedzieć, jak bardzo beznadziejny jestem? Jak bardzo krzywdzę ludzi? Jakim hipokrytą się okazałem?
Dlaczego nikt nie potrafi przywalić mi sztachetą z płotu albo chociaż doniczką z pieprzoną paprotką?
Poczułbym się lepiej. Adekwatnie do winy.
- Dostałbyś go, ale to by nie poskutkowało.
- Co? – nie rozumiem.
Tata uśmiecha się tylko.
- Co jest lepszą karą? Zabranie ci telefonu i ograniczenie dostępu do telewizora czy pozwolenie na walki z własnymi myślami, które nie należą do tych najmilszych? Ross, kary typu „masz zakaz korzystania z komputera przez najbliższy miesiąc” nie skutkują. Twoja psychika sama zadaje ci karę. Nieprawdaż?
- Tak – mruczę, przełknąwszy ślinę. – Chris… Ja nie chciałem jej skrzywdzić. Chciałbym ją teraz przeprosić i pocieszyć, ale nie mogę. Bo to ja ją zraniłem.
Moja psychika zabija powoli każdy kawałek mojego ciała. I jeśli jej zaraz nie zatrzymam, będzie to robić dalej, aż przestanę kontaktować, zadręczając się pytaniami z rodzaju „a gdyby” i wyzywając się od najgorszych.
Moje myśli są tak głośne, że aż bolą.
- Każdy popełnia błędy. One nigdy tak zupełnie nie znikną, ale mogą zostać wybaczone. – Ojciec przyciąga mnie do siebie i tuli mocno.
Znowu czuję się jak pięciolatek, który skaleczył się w kolano. Tym razem jednak to ja zawiniłem i to ja powinienem ponieść karę, a nie być przytulanym i pocieszanym.
Z każdą sekundą rozumiem jednak słowa ojca coraz bardziej. Sam sobie wymierzam ciosy, których jednocześnie nie potrafię zatrzymać. Gdyby mi zabrano telefon, nawet bym pewnie za nim nie zatęsknił. Na gitarę bym poczekał. Telewizor nie jest niezbędny.
Natomiast umysł wciąż płata figle i człowiek nigdy się go nie pozbędzie.
- Dzięki, tato – szepczę.
Drzwi od pokoju otwierają się gwałtownie i staje w nich Riker. Spoglądam na brata – oczy ma podpuchnięte, szara skóra pod nimi zdradza niespokojną noc. Nie chciałem tego. Nigdy nie chciałem ranić mojego rodzeństwa.
Uśmiecham się pokrzepiająco ponad ramieniem ojca. Rik patrzy na mnie przez chwilę, po czym unosi drgające kąciki ust, poprawia plecak i odchodzi, zamknąwszy za sobą drzwi.

- Em... Zostawiłem tu bluzę - mruczę, zaglądając do pokoju, w którym spędziłem dzisiejszą noc.
Brat i Ratliff podnoszą głowy znad telefonów i patrzą na mnie z półprzytomnym wyrazem twarzy, nie ruszając się z foteli.
- Spoko, tam wisi. - Ellington wskazuje palcem wieszak stojący w rogu pomieszczenia, tuż za drzwiami.
Wchodzę do środka i sięgam po czarną bluzę, czując na sobie spojrzenia chłopaków. Na jej przodzie dostrzegam ciemną plamę. Śmierdzi alkoholem.
Super. Nie dość, że mnie suka wykorzystała, to jeszcze oblała mi ulubioną bluzę drinkiem.
- Płakałeś? - pyta Rat. W jego głosie nie słyszę ani ironii, ani śmiechu.
- Tak - mówię cicho i opieram się barkiem o framugę.
- Nieźle spieprzyłeś sprawę, braciszku. - Rocky odkłada telefon do kieszeni i zakłada splecione dłonie na brzuchu. - Gratulujemy serdecznie, wygrał pan Nobla w kategorii "podryw roku".
- Dzięki, kiedy mam wpaść po nagrodę? - Przewracam oczami. - Wiem. Muszę to jakoś naprawić.
- Łatwo nie będzie. - Ell przekrzywia głowę, uśmiechając się pokrzepiająco.
- Tak, to też wiem - wzdycham i poprawiam plecak na ramieniu.
- Ty wszystko wiesz, a jakoś nie widziałem cię wczoraj tańczącego wolnego z Chris - prycha Rosky, ale przez jego głos przebija się współczucie.
Przełykam ślinę.
W głowie dźwięczą mi nuty "Take My Breath Away". Piosenka idealna, wręcz wymarzona na wolny z dziewczyną.
A co zrobił Ross? Po pijaku chciał zaliczyć blondynkę ze wzrokiem tęskniącym za mózgiem, a potem, gdy to nie wyszło, próbował dobrać się perfidnie to dziewczyny, na której mu zależy i której obiecywał nie skrzywić.
To co z tym Noblem?
- A co, jak nie przyjmie przeprosin? - mruczę, zarzucając bluzę na ramię.
- Kup jej Rafaello - sugeruje Ratliff. - Albo lizaka. Lubi truskawko... Ała! - Pociera bark, w który właśnie oberwał od szatyna. - No co? Sama mi mówiła.
- Lizak dobry jest na przeprosiny za nazwanie kogoś głupim, nie za próbę dobierania się do dziewczyny, której psychika zniszczona została przez gwałt - parska brat, przewracając oczami. - Przede wszystkim musisz podejść do sprawy delikatnie i nie naciskać - radzi Rocky, odwracając głowę w moją stronę. - Bo ją spłoszysz.
- Przecież nie idę na polowanie - prycham.
- Zamknij jadaczkę i słuchaj, jak się do ciebie mówi, bo sam widzisz, jak sobie dajesz radę  z dziewczynami. Nawet Ell robi to lepiej do ciebie.
- Dzięki, sta... Ej! - Rat wyjmuje poduszkę zza pleców i rzuca nią w szatyna. - Spadaj, buraku. Jakbyś nie zauważył, chodzę z twoją siostrą.
- Tak, wiem. - Brat odrzuca mu poduszkę. - I nieprzerwanie grozi ci okrutna śmierć poprzedzona torturami, jeśli ją skrzywdzisz.
- Pff, nigdy. Prędzej sam się zabiję.
Przez cały czas przyglądam się im z lekkim uśmiechem. Zachowują się jak bracia, chociaż nie łączy ich żadna więź rodzinna. W każdym razie nie w papierach.
Dlaczego ja tak nie potrafię? Dlaczego nie umiem nawiązać luźnych, przyjacielskich relacji, tylko wszystko komplikuję? Każda więź, jaką buduję z ludźmi, przypomina kabelek od słuchawek - robię, co mogę, żeby utrzymać go w porządku, a on i tak się plącze. Nie zawsze udaje mi się go odplątać.
- Chłopcy, gotowi? - głos mamy wyrywa mnie z zamyślenia, a Ella i Rocky'ego z bitwy na poduszki.
Odwracam się nadal uśmiechnięty.
- Tak. - Kiwam głową, odsuwając się od framugi, i ruszam w pogoń za ojcem, który znika za zakrętem korytarza.
- A tak serio, to przyda ci się ten lizak - słyszę jeszcze głos Ratliffa. - Tako rzecze... Ała! Cholera, Rocky! Zacznij się słuchać mistrza, padlino spod Tesco!


***

Ostatni akapit miał być povem Ella, ale nie miałam na niego pomysłu, więc jest Ross. Mam nadzieję, że ponownie udało mi się sprostać jego umysłowi i wyszło to znośnie. I mean, jego umysł to moja wyobraźnia, ale wiecie, o co mi chodzi :D

Do Nikoli (pytanie o cytaty) - 95% cytatów wymyślam sama, wiesz, pod wpływem chwili. Mogę was zapewnić, że czoug jest full of them, moich i Raff. Czasem nawet jakiś pov powstaje na podstawie jakiegoś cytatu. Co śmieszniejsze, fragment tego z rozdziału z taką filozofią Rossa jest wg mnie bardzo udany, ale... Po napisaniu go, wklepałam zdanie w internet, nie byłam pewna przecinka, a tu proszę - znalazłam coś podobnego ._. Ale don't u worry, nie kopiuję cytatów (y).
Ym, jeśli już korzystam to tu: [LINK] No i ogólnie przemierzam internety C:

Rozdział 25 napisany, mogę tak jakby spać spo... Nie no, żart. Ja się zawsze nie wysypiam i nie śpię spokojnie. Do czouga 13 dni, a jeszcze zostało do napisania połowa. Booob budowniiiczyy zawsze da radę...
Raff, spinamy tyłki i piszemy :')
Udanych wigilii klasowych, ludziska! Ja mam trzy próby teatru prawie trzy dni pod rząd. Moje biedne serce. .__.



8 komentarzy:

  1. kocham tą końcówkę :3
    Rockliff :3
    moi mistrzowie :D
    ja pytam GDZIE JEST RIKER?!
    Rossy....ja się boję, że ona Ci wybaczy!!
    a Ty możesz od czasu do czasu pocierpieć!!!
    tylko mojemu mężowi ma się wiecznie nie powodzić?!
    o nie, nie , nie , nie ,nie
    chociaż podoba mi się to, że zrozumiałeś
    że jesteś totalnym zerem
    co nie zmienia faktu, że i tak Cię kocham <5
    bo dlaczegóż by nie?
    dobra
    koniec tego dobrego
    żądam więcej Rikera!!!!
    i Rockliffa!!!
    pozdrawiam<5

    OdpowiedzUsuń
  2. cudo ;*
    dziękuję za odpowiedz hihi ;p
    te cytaty są cudowne, jak by jakiś słynny filozof je pisał, a w tym przypadku ty c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Nosz kurde ... mania :)
    Co to ma być ?
    Nie mogę na to patrzeć. Ross ty głupi frajerze, zepsułeś wszystko tym swoim zachowaniem. Jak mogłeś ? Tak dobrze rozumiałeś się z Chris, a tu nagle NIE, MUSZĘ WSZYSTKO SPIE*****..
    Nie rozumiem tego gościa. Kocha Chris i tak dalej, ale nachlać się musi i zaliczać kolejne panienki, bo bez tego się nie obejdzie.
    Stary powiem Ci tylko jedno OGARNIJ SWOJE CZTERY LITERY, BO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE. Zwłaszcza, kiedy siekiera czeka już od poprzedniego rozdziału... hi hi hi

    Dobra, teraz kolej na Rikusia... o ile on jeszcze istnieje
    W tym rozdziale jego scenka mnie dobiła. Wszedł sobie z lekkim uśmiechem i wyszedł nie powiedziawszy jednego słowa.
    Wstyd mi za niego. Żeby się nawet z ojcem nie przywitać, ani z bratem ? ( taki brat to kwestia zastanowienia się )
    Riker i Chris !!! Dawajcie mi ich, bo nie wytrzymam. Bardzo lubię Rossa i w ogóle, ale w tym opowiadaniu jakoś bardziej ciągnie mnie do Rikiego i Christine :D

    Rockliff jak zwykle stoicki spokój i całkowita powaga :)
    Yhmmm... bo uwierzę
    Ogólnie to w tym rozdziale pokazali nawet, że coś tam mózgu mają...

    Rozdział ogółem bardzo fajny. Już od dwóch dni czekałam na niego. Wieczorami siedziałam przy laptopie i co chwile kukałam czy nie ma nexta. I wiesz co ci powiem : NIE BYŁO GO !!!
    Zaskoczenie ?
    Nieważne. Grunt, że w końcu się pojawił. Ubóstwiam wręcz tego bloga i z wielką chęcią i radością czytam jego kolejne rozdziały.
    Mam nadzieję, że przed świętami będzie jakiś rozdzialik, a jak nie to na początku świąt.

    PS. Dawaj mi więcej Rikera i Rydellington. Te zakochane amory są takie słodkie...
    Pozdrowienia :D

    Do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekhem.
    Po pierwsze: dzięki za info, co do treści, a właściwie głównej postaci tego rozdziału. Mogłam się trochę przygotować do konfrontacji z ryczącym Rossem.
    NA CZOUGU BĘDZIEMY RYCZEĆ. NIE PRZYPOMINAĆ.
    Po drugie: Masz wpierdol.
    TO JEST ZA DOBRE, KURNA. TEN BLOG ZROBIŁ SIĘ STANOWCZO ZBYT DOBRY.
    Generalnie uwielbiam, kiedy piszesz na tematy żartobliwe, gdzie ryj sam mi się cieszy. Robisz to tak lekko, że aż grzechem byłoby tego nie docenić.
    Aczkolwiek to nie wszystko. PSZE PAŃSTWA, WIDZIMY NA PRZYKŁADZIE TEGO ROZDZIAŁU, ŻE ANIA TEŻ CHOLERNIE DOBRZE SOBIE RADZI, KIEDY W GRĘ WCHODZĄ POWAŻNIEJSZE TEMATY. "Filozofia", że tak powiem.
    Tak, nie jestem świrniętą fanką Rossa. W ff też bym się bez niego obyła. TO NA PUNKCIE ELLA MAM OBSESJĘ. TAK.
    A TUTAJ TEŻ NA PUNKCIE RIKERA.
    Ale Ross idealnie nadaje się do roli zagubionej postaci. I to wyłącznie twoja zasługa. Potrafiłaś go nam tak przedstawić. Teraz tylko dodajesz kolejne "cegiełki", żeby stał się jeszcze wyraźniejszy.
    Tak.
    MAM NADZIEJĘ, ŻE WYBACZYSZ MI FAKT, ŻE NIE BYŁAM POZYTYWNIE NASTAWIONA DO TEGO ROZDZIAŁU C; Hej, znasz mnie. Boję się Rossa i jego rosswalonej psychiki :')
    Anyway. Jest świetnie, a moje obawy okazały się bezpodstawne.
    Mam tylko nadzieję, że następną częścią nie przyprawisz mnie o zawał. Muszę jakoś dotrwać do czouga, nie? Przynajmniej do prologu ;") Albo chociaż do notki powitalnej.
    PODOBNO MAM POZDROWIENIA. Taa, a jak kłamią... :')

    Pozdrówki c:

    PS. Coś zbyt miło dzisiaj było....

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój kochany Maszrumku, wiesz, że kiedy otworzyłam paczkę od Ciebie, krzyczałam z radości i miałam ochotę całować Twoje laczki.
    Zazdrośćcie, kmioty, świąteczny Elvis tylko dla mnie. <3
    Ale, ale, Ty mnie tutaj Elvisem nie przekupisz, muchomorku.
    No way.
    Ja wiem, co Ty zrobisz.
    Ja wiem.
    Rik, cho do Mikusi, Mikusia przytuli do cycka.
    I umrze z bólu, bo żebra dalej bolo.
    But cho no tu.
    Czytałam ten rozdział myjąc zęby i szykując się na wizytę.
    Wiesz, 5 minut ze szczoteczką w ryju, a ja sobie uświadomiłam, że wciąż nie nałożyłam pasty. Never mind.
    No i tak czytam, Rossy cierpi, mi się cieszy japa, chóry anielskie w duszy śpiewajo, ogólnie moje wnętrzności tańczo makarenę. Piękno, cudowności, radość.
    Dochodzę do momentu, gdy Ross się zastanawia, dlaczego nikt mu nie przyjebał.
    "JA CI JEBNĘ, ROSS! CHO NO TU!"
    "WYRAŻAJ SIĘ, WIEŚNIARO" - rzekła mama.
    W każdym bądź razie, nie wiem, dlaczego nie było fajta.
    Brakowało mi tu jakiegoś (ta, jakiegoś - krew się leje, zęby lecą na wszystkie strony, kości pękają, halo? karetka? aj nid help) luja w ryj.
    Moja nadzieja w Dells. Mała, strzel gnoja w pysk.
    Ania, zrób mi tę przyjemność, zanim złamiesz moje serduszko.
    TEAM RIKER FOREVER!
    I tym optymistycznym akcentem kończę.
    Lecę pisać zaległy komentarz u Raff i rozdział numer 52.
    from grams with love

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem tak. Zakochałam się. Znalazłam twojego bloga w nocy i się po prostu zakochałam. Nie jest taki jak inne. Jest oryginalny. Wszystko jest dopracowane. Gratuluje :) i czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego ja nie mogę skomentować zaraz po przeczytaniu rozdziału tylko odkładam na później, aż w końcu mija tydzień, a ja wciąż tego nie zrobiłam? Jestem takim leniem, że aż szkoda gadać. Ale jestem, wow!

    Ten rozdział mnie urzekł. Naprawdę! I nie chodzi tylko o to, że cały jest napisany perspektywą Rossa, a o całość. Całe te jego przemyślenia, rozterki, myśli. To jak próbował się z tym wszystkim uporać, ale marnie mu to wychodziło. O to, jak chciał zapukać do pokoju Rydel, ale nie miał na to sił. O rozmowę ze Stormie. O rozmowę z Ellingtonem i Rocky'm. O wszystko. Mam wrażenie, że sama przez coś podobnego przechodziłaś, albo po prostu wiedziałaś, jak to wszystko opisać. To jest tak staranne. Każde słowo odpowiednio wyważane i przemyślane. Wielkie gratulacje Ci składam. Moim zdaniem, ten rozdział jest jednym z najlepszych na tym blogu.Wykonałaś kawał dobrej roboty i mam nadzieję, że masz tego świadomość. Oczywiście, że bym wolała by Ross porozmawiał z Chris, a nie uciekał, ale rozumiem, że musi się do tego mentalnie przygotować. Oby tylko te przygotowania nie zajęły mu mnóstwa czasu.

    Wszystkiego dobrego w 2015, kochanie!

    - matrioszkaa ;) xx

    OdpowiedzUsuń
  8. Ej, ten rozdział jest zajebisty. Jeden z kolejnych, które stały się moimi ulubieńcami. Ten moment 'Jestem Ross Lynch' jest genialny, Niby tak prosty, bez żadnych super skomplikowanych zdań. Taki prosty, a taki dobitny. No coś w nim jest.
    Reakcja rodziców Rossa wspaniała. I mają rację - dobrze wiedzą, jaki rodzaj kar działa najlepiej. Od swoich myśli się niestety nie ucieknie. Co czasem jest wręcz wyniszczające. To w ogóle zaskakujące, bo gdy oczekujemy największego opieprzu najczęściej go nie dostajemy. Mimo to podoba mi się ich reakcja. Stormie taka kochana, wspierająca. Jejku, to jest chyba najwspanialsze, że gdy Ty już w siebie nie wierzysz, masz ludzi, którzy przywracają Ci nadzieję.
    I Stormie ma rację! ROSS OGANRIJ DUPSKO, UWIERZ W SIEBIE I BĄDŹ Z CHRIS, OK?

    OdpowiedzUsuń