#Ross
- She said: 'Don't walk away, leave
what we could be behind. Don't leave me standing here, don't say 'not
that time', just stay with...
Głos mi się załamuje.
Nie hamuję już łez; pojedynczo płyną po moich policzkach, żłobiąc wręcz bolesne rysy na skórze.
Zespół nie przestaje grać, ale każdy z członków zerka na mnie z chowanym smutkiem.
Przymglonym wzrokiem rozglądam się po wypełnionej po brzegi sali. Hałas powoli znika, oczy fanów skierowane są na mnie.
Dla nich, Ross.
Ocieram łzy.
- Say, can you read between the lines I'm singing?...
Głos mi się załamuje.
Nie hamuję już łez; pojedynczo płyną po moich policzkach, żłobiąc wręcz bolesne rysy na skórze.
Zespół nie przestaje grać, ale każdy z członków zerka na mnie z chowanym smutkiem.
Przymglonym wzrokiem rozglądam się po wypełnionej po brzegi sali. Hałas powoli znika, oczy fanów skierowane są na mnie.
Dla nich, Ross.
Ocieram łzy.
- Say, can you read between the lines I'm singing?...
Nie daję rady dojść ze sztucznym uśmiechem dalej, niż za tylne drzwi budynku. Padam przy ścianie, opieram się o nią plecami i wybucham płaczem.
Nie
wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze przed występem było dobrze,
ganiałem się z Ellem po scenie, wrzucałem Rikowi kostki lodu za
koszulkę, żonglowałem z Rocky'm tuszem do rzęs własności Rydel,
opowiadałem Chris kawały...
Coś we mnie pękło podczas piosenki. Nadal nie mogę sobie darować, że przeskoczyłem "One Last Dance", ale wiem, że gdybym to zaśpiewał, na pewno rozpłakałbym się na całego.
Z gardła wyrywa mi się niepohamowany szloch, chowam twarz w dłoniach, modląc się, żeby nie kręcił się tutaj żaden fan. Nie panuję nad jękiem i chlipaniem, jestem wręcz przerażony tym, co robię.
Nagle słyszę szczęk klamki i skrzypienie drzwi.
- Shor?
Wydawane przeze mnie dźwięki nie dają mi rozpoznać głosu, ale tylko jedna osoba mówi do mnie Shor.
Cholera, Chris, idź stąd... Nie patrz.
Dziewczyna jednak przyklęka naprzeciwko i obejmuje dłońmi moje kolana.
- Shor, spójrz na mnie.
Gwałtownie podnoszę głowę i spotykam się z Mathers twarzą w twarz.
- Idź stąd, to jest żałosne... - jęczę i na darmo przecieram łzy ręką.
- Ross, łzy nie są żałosne. - Christine nie odrywa ode mnie wzroku, łapiąc moje nadgarstki. Ja za to swój, potwornie rozmazany, wlepiam w jej palce. - Ross, Boże, Ross... Chodź tu do mnie...
Dziewczyna unosi się lekko, robi kawałek okrążenia, po czym przysiada przy moim boku i przytula mnie na ile może.
Ale ja chcę więcej. Potrzebuję więcej.
Przekręcam się, podnoszę na kolana i chowam szatynkę w uścisku, zanurzając mokrą twarz w jej włosach.
- Ćśś... - szepcze Chris, gładząc dłonią moje plecy.
Nie znam tej dziewczyny i nie wiem o niej zbyt wiele, ale w przeciągu dziesięciu dni zrobiła mi się bardzo bliska. Czuję się tak, jakbym mógł jej powiedzieć o wszystkim, a ona nie dość, że by tego nie zbagatelizowała, to jeszcze nikomu by o tym nie powiedziała.
Łkam w ramię szatynki jak małe dziecko, ale, wbrew zasadom świata, nie jest mi głupio.
- Chris...
- Nic nie mów. - Dziewczyna odsuwa się kawałek i styka swoje czoło z moim.
Widzę jej oczy, których nazwy koloru jeszcze nie odkryłem, widzę w nich smutek i troskę. Widzę naznaczoną bliznami skórę, jakby ktoś delikatnie przejechał stępionym ołówkiem po papierze. Chciałbym dostać gumkę, żeby te rysy wymazać, ale podoba mi się tak, jak jest.
Nie obchodzi mnie już to, że klęczymy na syfiastym bruku za klubem w środku nocy, ani to, że kamienie wbijają mi się w kolana.
Przyciągam Christine do siebie, tak, że nasze ciała przylegają do siebie równomiernie, nie odrywając wzroku od jej tęczówek. Szatynka nie protestuje, natomiast aparat, który ma przewieszony przez ramię, lekko mnie uwiera. Nie zwracam na to najmniejszej uwagi.
- Dziękuję - szepczę tylko i ponownie chowam twarz w jej gęstych, rozpuszczonych lokach.
Christine obejmuje mnie mocno i kołysze niczym swoje nowo narodzone dziecko, a ja nie przestaję łkać.
- Synku, dobrze się czujesz? - Mama przytula mnie niemal od razu po wejściu do przebieralni, gdzie już krząta się reszta zespołu.
- Tak, mamo. To ta piosenka, jest strasznie emocjonalna - kłamię, oddając uścisk.
To znaczy, nie jest to do końca kłamstwem, bo choć nie sądzę, żeby "Stay With Me" było przyczyną mojego nagłego wybuchu, to jednak utwór rzeczywiście jest bardzo uczuciowy.
Rodzeństwo i Rat poklepują mnie przelotnie, ale troskliwie po plecach, wychodząc z pomieszczenia, a Rydel rzuca mi jeszcze pokrzepiający uśmiech.
Zerkam na stojącą za Stormie Christine z nadzieją, że moje spojrzenie wyraża wystarczającą ilość wdzięczności.
Do autobusu wchodzę jako ostatni. Wyczerpany siadam przy stole w 'kuchni' i zerkam przez okno na kręcących się po parkingu ludzi. Gdzieś po środku stoi ojciec panujący nad zamieszaniem, a obok niego mama. Za parę minut sprzęt będzie zapakowany i busy ruszą w drogę na lotnisko, żeby finalnie wylądować w LA.
Odczuwam nagłą potrzebę bycia w domu, zanurzenia się w ulubionej, żółtej poduszce, odsłuchania jednej z płyt z mojej biblioteczki.
Tej nocy jednak będę musiał zadowolić się siedzeniem w samolocie.
Zespół krząta się po autobusie, uzupełniając plecaki. Ja do swojego dorzucam jedynie butelkę wody niegazowanej, po czym wzrokiem zaczynam szukać Chris. Dziewczyna siedzi na kanapie w przedziale dziennym, czyli w tak zwanym przez nas salonie, wpatrzona w podłogę.
Usadawiam się obok niej, stawiając plecak między nogami.
- Chcesz coś na podróż? - pytam, spoglądając na jej szczupłe, splecione palce.
- Nie. - Szatynka kręci głową, a rozpuszczone włosy ześlizgują się z jej ramienia, tym samym zasłaniając twarz.
Mam ochotę zagarnąć niesforne pasma z powrotem, ale się powstrzymuję.
- Chris, słuchaj... - Standardowym gestem zaczesuję grzywkę do tyłu. - Przepraszam, że mnie widziałaś w takim stanie. Nie wiem, co mi się stało...
- Shor, daj spokój - Niespodziewanie dziewczyna przykrywa moją dłoń swoją i delikatnie zaciska na niej palce. - Nie możesz się wstydzić łez.
- Po prostu mi głupio - szepczę ze spojrzeniem wbitym w nasze ręce.
Tym razem nie czuję zimna, które prawie mnie przeraziło w Orlando. Nie. Tym razem jej dotyk jest ciepły, jakbym obejmował kubek ze świeżym, gorącym kakaem.
Christine nie mówi już nic, a ja pobieżnie przysłuchuję się panującemu w tourbusie rozgardiaszowi, wpisując wolną ręką hasło do telefonu. Klikam w ikonkę Twittera.
Coś we mnie pękło podczas piosenki. Nadal nie mogę sobie darować, że przeskoczyłem "One Last Dance", ale wiem, że gdybym to zaśpiewał, na pewno rozpłakałbym się na całego.
Z gardła wyrywa mi się niepohamowany szloch, chowam twarz w dłoniach, modląc się, żeby nie kręcił się tutaj żaden fan. Nie panuję nad jękiem i chlipaniem, jestem wręcz przerażony tym, co robię.
Nagle słyszę szczęk klamki i skrzypienie drzwi.
- Shor?
Wydawane przeze mnie dźwięki nie dają mi rozpoznać głosu, ale tylko jedna osoba mówi do mnie Shor.
Cholera, Chris, idź stąd... Nie patrz.
Dziewczyna jednak przyklęka naprzeciwko i obejmuje dłońmi moje kolana.
- Shor, spójrz na mnie.
Gwałtownie podnoszę głowę i spotykam się z Mathers twarzą w twarz.
- Idź stąd, to jest żałosne... - jęczę i na darmo przecieram łzy ręką.
- Ross, łzy nie są żałosne. - Christine nie odrywa ode mnie wzroku, łapiąc moje nadgarstki. Ja za to swój, potwornie rozmazany, wlepiam w jej palce. - Ross, Boże, Ross... Chodź tu do mnie...
Dziewczyna unosi się lekko, robi kawałek okrążenia, po czym przysiada przy moim boku i przytula mnie na ile może.
Ale ja chcę więcej. Potrzebuję więcej.
Przekręcam się, podnoszę na kolana i chowam szatynkę w uścisku, zanurzając mokrą twarz w jej włosach.
- Ćśś... - szepcze Chris, gładząc dłonią moje plecy.
Nie znam tej dziewczyny i nie wiem o niej zbyt wiele, ale w przeciągu dziesięciu dni zrobiła mi się bardzo bliska. Czuję się tak, jakbym mógł jej powiedzieć o wszystkim, a ona nie dość, że by tego nie zbagatelizowała, to jeszcze nikomu by o tym nie powiedziała.
Łkam w ramię szatynki jak małe dziecko, ale, wbrew zasadom świata, nie jest mi głupio.
- Chris...
- Nic nie mów. - Dziewczyna odsuwa się kawałek i styka swoje czoło z moim.
Widzę jej oczy, których nazwy koloru jeszcze nie odkryłem, widzę w nich smutek i troskę. Widzę naznaczoną bliznami skórę, jakby ktoś delikatnie przejechał stępionym ołówkiem po papierze. Chciałbym dostać gumkę, żeby te rysy wymazać, ale podoba mi się tak, jak jest.
Nie obchodzi mnie już to, że klęczymy na syfiastym bruku za klubem w środku nocy, ani to, że kamienie wbijają mi się w kolana.
Przyciągam Christine do siebie, tak, że nasze ciała przylegają do siebie równomiernie, nie odrywając wzroku od jej tęczówek. Szatynka nie protestuje, natomiast aparat, który ma przewieszony przez ramię, lekko mnie uwiera. Nie zwracam na to najmniejszej uwagi.
- Dziękuję - szepczę tylko i ponownie chowam twarz w jej gęstych, rozpuszczonych lokach.
Christine obejmuje mnie mocno i kołysze niczym swoje nowo narodzone dziecko, a ja nie przestaję łkać.
- Synku, dobrze się czujesz? - Mama przytula mnie niemal od razu po wejściu do przebieralni, gdzie już krząta się reszta zespołu.
- Tak, mamo. To ta piosenka, jest strasznie emocjonalna - kłamię, oddając uścisk.
To znaczy, nie jest to do końca kłamstwem, bo choć nie sądzę, żeby "Stay With Me" było przyczyną mojego nagłego wybuchu, to jednak utwór rzeczywiście jest bardzo uczuciowy.
Rodzeństwo i Rat poklepują mnie przelotnie, ale troskliwie po plecach, wychodząc z pomieszczenia, a Rydel rzuca mi jeszcze pokrzepiający uśmiech.
Zerkam na stojącą za Stormie Christine z nadzieją, że moje spojrzenie wyraża wystarczającą ilość wdzięczności.
Do autobusu wchodzę jako ostatni. Wyczerpany siadam przy stole w 'kuchni' i zerkam przez okno na kręcących się po parkingu ludzi. Gdzieś po środku stoi ojciec panujący nad zamieszaniem, a obok niego mama. Za parę minut sprzęt będzie zapakowany i busy ruszą w drogę na lotnisko, żeby finalnie wylądować w LA.
Odczuwam nagłą potrzebę bycia w domu, zanurzenia się w ulubionej, żółtej poduszce, odsłuchania jednej z płyt z mojej biblioteczki.
Tej nocy jednak będę musiał zadowolić się siedzeniem w samolocie.
Zespół krząta się po autobusie, uzupełniając plecaki. Ja do swojego dorzucam jedynie butelkę wody niegazowanej, po czym wzrokiem zaczynam szukać Chris. Dziewczyna siedzi na kanapie w przedziale dziennym, czyli w tak zwanym przez nas salonie, wpatrzona w podłogę.
Usadawiam się obok niej, stawiając plecak między nogami.
- Chcesz coś na podróż? - pytam, spoglądając na jej szczupłe, splecione palce.
- Nie. - Szatynka kręci głową, a rozpuszczone włosy ześlizgują się z jej ramienia, tym samym zasłaniając twarz.
Mam ochotę zagarnąć niesforne pasma z powrotem, ale się powstrzymuję.
- Chris, słuchaj... - Standardowym gestem zaczesuję grzywkę do tyłu. - Przepraszam, że mnie widziałaś w takim stanie. Nie wiem, co mi się stało...
- Shor, daj spokój - Niespodziewanie dziewczyna przykrywa moją dłoń swoją i delikatnie zaciska na niej palce. - Nie możesz się wstydzić łez.
- Po prostu mi głupio - szepczę ze spojrzeniem wbitym w nasze ręce.
Tym razem nie czuję zimna, które prawie mnie przeraziło w Orlando. Nie. Tym razem jej dotyk jest ciepły, jakbym obejmował kubek ze świeżym, gorącym kakaem.
Christine nie mówi już nic, a ja pobieżnie przysłuchuję się panującemu w tourbusie rozgardiaszowi, wpisując wolną ręką hasło do telefonu. Klikam w ikonkę Twittera.
@rossR5 nie wstydźcie się łez.
Ratliff przebiega obok kanapy na palcach.
Wszyscy są
podekscytowani chwilowym powrotem do domu, a ja nie mogę się
doczekać, by oprowadzić Chris po rodzinnej okolicy.
Przechodzę między fotelami, szukając wzrokiem reszty rodzeństwa. Przed schodami na pokład samolotu zatrzymała mnie jakaś dziewczynka i nie mogłem odmówić złożenia autografu oraz zrobienia sobie zdjęcia. Dostrzegam wolne siedzenie obok Rylanda i Rydel, rząd za Ratliffem i Rikerem. Przyspieszam krok, rozglądając się za rodzicami. Może Chris jest z nimi? Widzę ich już śpiących w przedziale obok, ale nie ma tam Mathers.
Coraz bardziej przestraszony docieram w końcu do Ella i Rika i jakie jest moje zdziwienie, gdy mym oczom ukazuje się niespotykany obrazek.
Szatynka ma podkulone nogi i opiera się o klatkę piersiową Rata, jej oczy są zamknięte. Ellington obejmuje ją ramieniem i sam przysypia oparty o zagłówek. Wyglądają co najmniej uroczo.
Z niemym westchnieniem ulgi przyjmuję do siebie wiadomość, że dziewczynie nic nie jest.
Zaraz jednak ulgę zastępuje nikłe ukłucie gdzieś w okolicach żeber. Nachodzi mnie śmieszna myśl - to ja chciałbym być na miejscu przyjaciela.
W jego geście dostrzegam jednak coś czysto braterskiego, jakby obejmował młodszą siostrzyczkę, gdy ta boi się spać sama. Widok sam w sobie jest na tyle dziwny, że dopiero po chwili przypominam sobie o siedzącym za nimi Rikerze.
Brat ma senną, zamyśloną minę starożytnego filozofa na kacu i półprzymknięte oczy skierowane w małe okienko. Ta mina wyraża jednak coś jeszcze, jakby smutek. Brakuje mu jeszcze tylko różańca w dłoni.
Z tą głupią myślą przysiadam obok Delly, która spojrzenie ma nieruchomo wlepione w przestrzeń przed sobą.
- Co jest, Del? - pytam, zapinając pasy, bo z głośników właśnie wydobył się głos stwardessy proszący o wykonanie tej czynności na czas startu.
- Nic - wzdycha siostra i przenosi wzrok w sufit, odchylając siedzenie do tyłu.
Próbuję zgadnąć, w co tak uporczywie wpatrywała się Rydel. Ku mojemu zdziwieniu jedyną rzeczą z przodu, która znajduje się w zasięgu jej wzroku, są siedzenia Ella i Chris. Spomiędzy nich widać ramię chłopaka i fragment głowy szatynki.
Czy na pewno ku mojemu zaskoczeniu?
Zerkam na siostrę, ale ta już leży z zamkniętymi oczami, zaczynając przysypiać.
Uśmiecham się pod nosem i również układam się do spania.
#Ratliff
Gdy w końcu cały w trawie staję przed drzwiami domu Lynchów w celu złapania uciekającego Rocky'ego, nie dane mi jest wejść do środka. Prawie zderzam się ze Stormie, kiedy ta wychodzi w tym samym momencie.
- Ratliff, czekaj - mówi kobieta, a ja zdziwiony zatrzymuję się wpół kroku.
- Tak, słucham?
- Chcę cię o coś prosić. - Odciąga jakże zaskoczonego mnie za łokieć, parę metrów od domu.
- Hm? - Patrzę na nią pytająco.
Czego może ode mnie chcieć Stormie?
- Wiesz, co się stało Christine - zaczyna, a ja kiwam głową, choć nie rozumiem do czego zmierza. - Ona musi iść do lekarza, a teraz, gdy mamy jej dokumenty, jest to o wiele prostsze.
- No tak - zgadzam się, zakładając ręce na piersi, otrzepawszy je uprzednio z piasku. - Wiadomo, że powinna zrobić badania... pod wieloma kątami.
Robi mi się głupio, mimo że już o tym myślałem. Staram się stale odciągać Mathers od samotności, żeby nie przyszły jej do głowy głupie pomysły. Jednocześnie czuję, że staje się dla mnie jak siostra. Odczuwam coraz większą potrzebę zapewnienia jej bezpieczeństwa, rozśmieszenia jej, gdy jest smutna. Jak na przykład dzisiaj w samolocie - gdy zasnęła na moim ramieniu niemal od razu po tym, jak usiadła, naturalnie przyszedł do mnie braterski gest objęcia jej. Żadnych podtekstów, ukrytych znaczeń.
Przechodzę między fotelami, szukając wzrokiem reszty rodzeństwa. Przed schodami na pokład samolotu zatrzymała mnie jakaś dziewczynka i nie mogłem odmówić złożenia autografu oraz zrobienia sobie zdjęcia. Dostrzegam wolne siedzenie obok Rylanda i Rydel, rząd za Ratliffem i Rikerem. Przyspieszam krok, rozglądając się za rodzicami. Może Chris jest z nimi? Widzę ich już śpiących w przedziale obok, ale nie ma tam Mathers.
Coraz bardziej przestraszony docieram w końcu do Ella i Rika i jakie jest moje zdziwienie, gdy mym oczom ukazuje się niespotykany obrazek.
Szatynka ma podkulone nogi i opiera się o klatkę piersiową Rata, jej oczy są zamknięte. Ellington obejmuje ją ramieniem i sam przysypia oparty o zagłówek. Wyglądają co najmniej uroczo.
Z niemym westchnieniem ulgi przyjmuję do siebie wiadomość, że dziewczynie nic nie jest.
Zaraz jednak ulgę zastępuje nikłe ukłucie gdzieś w okolicach żeber. Nachodzi mnie śmieszna myśl - to ja chciałbym być na miejscu przyjaciela.
W jego geście dostrzegam jednak coś czysto braterskiego, jakby obejmował młodszą siostrzyczkę, gdy ta boi się spać sama. Widok sam w sobie jest na tyle dziwny, że dopiero po chwili przypominam sobie o siedzącym za nimi Rikerze.
Brat ma senną, zamyśloną minę starożytnego filozofa na kacu i półprzymknięte oczy skierowane w małe okienko. Ta mina wyraża jednak coś jeszcze, jakby smutek. Brakuje mu jeszcze tylko różańca w dłoni.
Z tą głupią myślą przysiadam obok Delly, która spojrzenie ma nieruchomo wlepione w przestrzeń przed sobą.
- Co jest, Del? - pytam, zapinając pasy, bo z głośników właśnie wydobył się głos stwardessy proszący o wykonanie tej czynności na czas startu.
- Nic - wzdycha siostra i przenosi wzrok w sufit, odchylając siedzenie do tyłu.
Próbuję zgadnąć, w co tak uporczywie wpatrywała się Rydel. Ku mojemu zdziwieniu jedyną rzeczą z przodu, która znajduje się w zasięgu jej wzroku, są siedzenia Ella i Chris. Spomiędzy nich widać ramię chłopaka i fragment głowy szatynki.
Czy na pewno ku mojemu zaskoczeniu?
Zerkam na siostrę, ale ta już leży z zamkniętymi oczami, zaczynając przysypiać.
Uśmiecham się pod nosem i również układam się do spania.
- Dom, słodki dom!
Pierwszy do drzwi dobiega Ratliff i klęka pod nimi jak do modłów. Chętnie zrobiłbym to samo.
- Hola, stary! To jest mój dom. - Rocky wyprzedza mnie i Rydel, po czym wskakuje Ellowi na ramiona. - Twój jest parę ulic dalej.
Podczas gdy chłopaki zaczynają się tarzać po trawie, reszta rodzeństwa idzie z mamą, która wreszcie przekręca klucz w zamku, po czym pierwsza przekracza próg. Riker przytrzymuje drzwi aż wszyscy (nie licząc nafazowanych wariatów) wejdą.
Pierwszy do drzwi dobiega Ratliff i klęka pod nimi jak do modłów. Chętnie zrobiłbym to samo.
- Hola, stary! To jest mój dom. - Rocky wyprzedza mnie i Rydel, po czym wskakuje Ellowi na ramiona. - Twój jest parę ulic dalej.
Podczas gdy chłopaki zaczynają się tarzać po trawie, reszta rodzeństwa idzie z mamą, która wreszcie przekręca klucz w zamku, po czym pierwsza przekracza próg. Riker przytrzymuje drzwi aż wszyscy (nie licząc nafazowanych wariatów) wejdą.
#Ratliff
Gdy w końcu cały w trawie staję przed drzwiami domu Lynchów w celu złapania uciekającego Rocky'ego, nie dane mi jest wejść do środka. Prawie zderzam się ze Stormie, kiedy ta wychodzi w tym samym momencie.
- Ratliff, czekaj - mówi kobieta, a ja zdziwiony zatrzymuję się wpół kroku.
- Tak, słucham?
- Chcę cię o coś prosić. - Odciąga jakże zaskoczonego mnie za łokieć, parę metrów od domu.
- Hm? - Patrzę na nią pytająco.
Czego może ode mnie chcieć Stormie?
- Wiesz, co się stało Christine - zaczyna, a ja kiwam głową, choć nie rozumiem do czego zmierza. - Ona musi iść do lekarza, a teraz, gdy mamy jej dokumenty, jest to o wiele prostsze.
- No tak - zgadzam się, zakładając ręce na piersi, otrzepawszy je uprzednio z piasku. - Wiadomo, że powinna zrobić badania... pod wieloma kątami.
Robi mi się głupio, mimo że już o tym myślałem. Staram się stale odciągać Mathers od samotności, żeby nie przyszły jej do głowy głupie pomysły. Jednocześnie czuję, że staje się dla mnie jak siostra. Odczuwam coraz większą potrzebę zapewnienia jej bezpieczeństwa, rozśmieszenia jej, gdy jest smutna. Jak na przykład dzisiaj w samolocie - gdy zasnęła na moim ramieniu niemal od razu po tym, jak usiadła, naturalnie przyszedł do mnie braterski gest objęcia jej. Żadnych podtekstów, ukrytych znaczeń.
To aż dziwne, bo jest dla mnie prawie obca.
- Chciałabym, żebyś to ty z nią poszedł.
- Nie ma... Że co? - Momentalnie opuszczają mnie ostatnie efekty krótkiego snu.
- Chciałabym, żebyś to ty z nią poszedł.
- Nie ma... Że co? - Momentalnie opuszczają mnie ostatnie efekty krótkiego snu.
Ktoś tu zjadł nieświeży budyń.
- Wysłałabym Rikera lub Rydel, ale doszłam do wniosku, że może się czuć niezręcznie w ich towarzystwie. Ciebie traktuje jak brata.
- No wiadomo. - Przeczesuję włosy palcami, nie odrywając wzroku od proszącej miny pani Lynch. O, ździebełko. Moje zielone, wypadające pasemka biją na głowę pasemka kapitana Lyncha. - Ale Ross i reszta przecież też mają z nią bardzo dobre stosunki...
- Wysłałabym Rikera lub Rydel, ale doszłam do wniosku, że może się czuć niezręcznie w ich towarzystwie. Ciebie traktuje jak brata.
- No wiadomo. - Przeczesuję włosy palcami, nie odrywając wzroku od proszącej miny pani Lynch. O, ździebełko. Moje zielone, wypadające pasemka biją na głowę pasemka kapitana Lyncha. - Ale Ross i reszta przecież też mają z nią bardzo dobre stosunki...
- Rocky
i Ryland raczej by się nie zgodzili, Rydel pewnie by się wstydziła,
a Ross i Riker... Chyba się zgodzisz, że oni nie do końca traktują
Chris jak siostrę. - Stormie spogląda na mnie z lekkim, znaczącym
uśmieszkiem.
No cóż, jeśliby nad tym pomyśleć, to ostatnimi czasy spojrzenie, którym Riker obdarza Mathers, zmienia się stopniowo. Ross natomiast zerka na nią, gdy myśli, że nikt nie patrzy.
No cóż, jeśliby nad tym pomyśleć, to ostatnimi czasy spojrzenie, którym Riker obdarza Mathers, zmienia się stopniowo. Ross natomiast zerka na nią, gdy myśli, że nikt nie patrzy.
Ratliff nie jest ślepy, moi drodzy. A przyjacielem Ratliffa jest Rocky.
- No właściwie... - mruczę. - Okay, pójdę z nią. Jeśli się zgodzi.
- Zgodzi się. - Stormie kiwa głową.
- A myślała pani o jej miejscu zamieszkania? - pytam, przypomniawszy sobie świeże informacje. - No wie pani... Okazuje się, że ona stąd pochodzi. Odstawimy ją do domu?
- Jeśli to zależałoby ode mnie, bardzo chętnie bym ją zatrzymała u nas, jednak sądzę, że jest to jej wybór. - Pani Lynch zerka troskliwie w stronę swojego domu. - Myślę, że tutaj czuje się lepiej niż u siebie w domu. Gdyby jej tam było dobrze, nie opuściłaby roku szkolnego i nie uciekłaby - dodaje, wracając do mnie wzrokiem.
- Fakt. Czyli jakby co, to będzie mogła się z nami zabrać w dalszą cześć tour? - upewniam się jeszcze.
- Oczywiście. Pogadasz z nią o tym?
- Nie ma problemu. - Uśmiecham się i odgarniam grzywkę.
Ma się ten urok osobisty. I trawę pod koszulką.
- Idziesz do siebie? - pyta Stormie, poprawiając szelkę od mojego plecaka, który, tak na marginesie, zaczyna mi już ciążyć, choć dopiero go założyłem.
- Tak, idę do domu pobyć trochę z rodziną. - Przytakuję, krzyżując nogi w kolanach. - Proszę do mnie zadzwonić, gdy będzie pani wiedzieć kiedy mam przyjść po Chris.
- Okay, leć - śmieje się pani Lynch i roztrzepuje mi włosy.
Szczerzę się jeszcze, po czym odwracam się na pięcie i ruszam w stronę mojego domu. Tak, wiem, że mam dwadzieścia jeden lat, ale i tak tęsknię za rodziną.
I kaktus w ucho temu, kto ma z tym problem.
- No właściwie... - mruczę. - Okay, pójdę z nią. Jeśli się zgodzi.
- Zgodzi się. - Stormie kiwa głową.
- A myślała pani o jej miejscu zamieszkania? - pytam, przypomniawszy sobie świeże informacje. - No wie pani... Okazuje się, że ona stąd pochodzi. Odstawimy ją do domu?
- Jeśli to zależałoby ode mnie, bardzo chętnie bym ją zatrzymała u nas, jednak sądzę, że jest to jej wybór. - Pani Lynch zerka troskliwie w stronę swojego domu. - Myślę, że tutaj czuje się lepiej niż u siebie w domu. Gdyby jej tam było dobrze, nie opuściłaby roku szkolnego i nie uciekłaby - dodaje, wracając do mnie wzrokiem.
- Fakt. Czyli jakby co, to będzie mogła się z nami zabrać w dalszą cześć tour? - upewniam się jeszcze.
- Oczywiście. Pogadasz z nią o tym?
- Nie ma problemu. - Uśmiecham się i odgarniam grzywkę.
Ma się ten urok osobisty. I trawę pod koszulką.
- Idziesz do siebie? - pyta Stormie, poprawiając szelkę od mojego plecaka, który, tak na marginesie, zaczyna mi już ciążyć, choć dopiero go założyłem.
- Tak, idę do domu pobyć trochę z rodziną. - Przytakuję, krzyżując nogi w kolanach. - Proszę do mnie zadzwonić, gdy będzie pani wiedzieć kiedy mam przyjść po Chris.
- Okay, leć - śmieje się pani Lynch i roztrzepuje mi włosy.
Szczerzę się jeszcze, po czym odwracam się na pięcie i ruszam w stronę mojego domu. Tak, wiem, że mam dwadzieścia jeden lat, ale i tak tęsknię za rodziną.
I kaktus w ucho temu, kto ma z tym problem.
***
No. Niespodziewankowy pov: Ratliff. Kto się cieszy? Ja. :') Kto jest zaskoczony? Pani od matmy.
JA WIEM, że często publikuję, but I just can't help myself :') Teraz będę zdychać, bo r10 mam nieskończony :/
Do Yeaew: pół godziny siedziałam nad próbą zrobienia wcięć za pomocą CSS, ale robiły się one jedynie co któryś enter :') Więc na razie zostaje tak, jak jest, dopóki nie zachce mi się robić jakichś spacji, czy coś...
Do Riki dwie sprawy na razie: 1. Zmień czcionkę na swoim blogu, bo jest za jasna :'] ;
2. Rydellington - jeżeli nie czytałaś mojego poprzedniego bloga, to cię, dziewojo, uświadomię: u mnie się wszystko może zdarzyć. (Staram się ograniczać moją manię krzywdzenia głównych i pobocznych bohaterów oraz ofiary śmiertelne C: ) Także może będzie, może nie. Kto wie, czy Ella nie zjedzą dżdżownice, albo czy Rydel nie spadnie z wieży Eiffla... Czy coś. I Niepi mnie nie przebije w psychodeli, a Raffy i nasz czołg świadkiem.
Do Yeaew: pół godziny siedziałam nad próbą zrobienia wcięć za pomocą CSS, ale robiły się one jedynie co któryś enter :') Więc na razie zostaje tak, jak jest, dopóki nie zachce mi się robić jakichś spacji, czy coś...
Do Riki dwie sprawy na razie: 1. Zmień czcionkę na swoim blogu, bo jest za jasna :'] ;
2. Rydellington - jeżeli nie czytałaś mojego poprzedniego bloga, to cię, dziewojo, uświadomię: u mnie się wszystko może zdarzyć. (Staram się ograniczać moją manię krzywdzenia głównych i pobocznych bohaterów oraz ofiary śmiertelne C: ) Także może będzie, może nie. Kto wie, czy Ella nie zjedzą dżdżownice, albo czy Rydel nie spadnie z wieży Eiffla... Czy coś. I Niepi mnie nie przebije w psychodeli, a Raffy i nasz czołg świadkiem.
UWAGA. Powstała zakładka "Inne", do której zapraszam serdecznie - kolejny suprajs. C:
Ostatnia sprawa (chyba) : postaram się sprostać postaci Ellingtona, obiecuję.
A na koniec zdjęcie, nad którym się popłakałam. Naprawdę. :')
TU WREDNA KUPO GUNWA.
OdpowiedzUsuńJA PIERDZIELE.
PIZNĄĆ W TĄ PODCIĘTĄ CZUPRYNĘ I WSADZIĆ DŁUGOPIS W PRZEŁYK.
AJHDJKGHSDFKGHA.
DAWNO OPIERDZIELU NIE DOSTAŁAŚ?
HĘ, HĘ?!
TYLKO DO NS PRZYJADĘ...
Wisisz mi trzy pięćdziesiąt.
Dwudziesty pierwszy wiek, chusteczki robią się droższe.
Ja się spodziewam dupnego pov Ellżuni na początku, jakieś łubudubu, Rocky na plecach tak jak później, a ty mi odpierdzielasz Stay With Me.
ONE LAST DANCE BYM ZNIOSŁA, ALE ZA STAY WITH ME MASZ WPIERDZIEL.
SOLIDNY.
To zdjęcie spod rossdziau przed oczami, szklanki na źrenicach wielkości głowy hipopotama i jeszcze twoje słynne opisy między dialogami.
WISISZ PIENIONSZKA ZA MUZG, DOPISZĘ DO RACHUNKU.
Jeszcze kuźde scenka Rossa i Chris. W jednej chwili do mojego mózgu, którego nie mam doszło nowe pragnienie, jak w simsach. ''DAJCIE MI GO DO PRZYTULENIA''. Kocham cię kupo, a jednocześnie najchętniej wyrwałabym ci gałki oczne i wepchnęła do dupy. WHAT ARE YOU DOING TO ME!?
Potwierdzam twoje przypuszczenia i myśli, pov Ellusia jak i wszystkie fragmenty z jego udziałem to miód dla moich oczek. :') Cieszyłam ryjek do ekranu po skminieniu scenki w samolocie, a przy ''trawie w koszulce'' jebuam i pozdrawiam z puchatego dywanu. :'))
ŻĄDAM OPISU POBYTU I GINEKOLOGA W NASTĘPNYM ROSSDZIALE. ŻĄDAM ROZMOWY RATA Z LEKARZEM! JA WIEM, ŻE TY PODOŁASZ TEMU ZADANIU, WIĘC NAWET NIE PROSZĘ, A ŻĄDAM C:
Choć i tak już masz napisane w przód, więc co biedna Martynu wskóra. :'))
*dziesięć minut po napisaniu części powyżej*
No cholera, nie przeboleję tego fragmentu na początku. Ja pierdziele, guwnie jeden... Nawet nie wiesz jak się jarałam jak dedykację zobaczyłam, choć planowanie śmierci rozpoczęłam już po pierwszych pięciu linijkach...
Mówię ci, jak poprzedniego bloga czytałam kilka razy od początku, tak nad tym będę siedzieć czterdzieści razy więcej. ZOBACZYSZ, JESZCZE KOMENTOWAĆ PO DWA RAZY ZACZNĘ...
Ten komentarz ma być długi żeby oddać moją aprobatę i dezaprobatę w jednym, więc stwierdziłam, że nie mogę opierdzielać się cały komentarz. Jakieś pozytywy by się jeszcze przydały na koniec...
Ross...
Nie.
Um, to może Rik...
A nie, to też nie...
JEZU
WALIĆ.
MASZ OPIERDZIEL NA KONIEC, I TRUDNO.
Chociaż...
JESTEM DUMNA Z POSTAWY STORMIE! Kocham tą kobietę i nie tylko dlatego, że z jej zacnego ciała powyskakiwały takie stworzonka, które są moimi klamkami mocy (nie pytaj o sens tego zdania, rozproszyłaś mnie wiadomością na fb). W twoim opowiadaniu Stormie to kobita, która (może niekoniecznie na trzeźwo...) wybrała Ellżunię na opiekuna Chris. I bóg zapłać jej za to.
Pięćdziesiąt groszy na tacy.
Zakończysz ten komentarz pozytywnie, Raffy. Uda ci się.
Uda. Ci. Się.
Do następnego, gunwie.
WALIĆ.
Rozdział jak zawsze świetny. Na dodatek Stormie podejrzewa coś między Rossem, Rikerem i Chris. Tworzy nam się taki trójkącik. Zawsze trzeba wybrać tego jedynego. Dlaczego ? Obu ich bardzo kocham. W ogóle Ratliff... taka niespodzianka. Jestem pozytywnie zaskoczona. Każdy musi odgrywać jakąś rolę. Ell i Chris przypomina mi mnie i moich braci.
OdpowiedzUsuńPS. Jak już wspomniałam wcześniej, rozdział jest zajefajny. Podziwiam talent. Tyle emocji ukazujesz w przemyśleniach, dialogach. Mam wrażenie, że nad każdym słowem myślisz 15 minut i zastanawiasz się, czy będzie on dobrze komponował się z resztą.
Blog jest zarąbisty. Fabuła odbiega on innych opowiadań. Od niedawna czytam twojego bloga i powiem tyle, że zaciekawił mnie. Mimo iż jestem bardzo zmęczona ( wiadomo szkoła, lekcje, bierzmowanie itd. ) to musiałam przeczytać nowy rozdział. I przyznam, że było warto. Czekam na szybkiego nexta. Mam nadzieję, że w jakiś sposób zmotywowałam się do dalszej pracy. Rzadko zostawiam komentarze, ale twój blog wymiata i nie mogę się powstrzymać, żeby nie dać. Trzymam kciuki, abyś miała dużo pomysłów. Pozdrowienia :)
Ok, zmienię czcionkę. W ogóle zmienię look, bo mi się powoli nudzi. Jeżeli będę miała czas by się pobawić. A jak nie, to nie zmienię. Więc raczej nie zmienię.
OdpowiedzUsuńMoment w którym Ross się popłakał, prawie przyprawił mnie o łzy. Ja w ogóle za często płaczę czytając ksiażki i opowiadania. Och, żałosna ja.
Zachowanie Chris-no po prostu wspaniałe! Super, że tak po prostu przyszła i go przytuliła. Gdybyś dalej pociągnęła myśli Rossa, w chwili gdy się popłakał. Po rpsotu dłużej to opisała, to z moich oczu poleciałoby dużo łez. Na szczęście zakończyłaś to w miarę szybko.
Podoba mi się to, że między Rossem a Chris nagle w jednym rozdziale nie zadziało się niewiadomo jak dużo. Stopniowo. Znaczy, wiadomo, że nie mogę się doczekać momentu, kiedy coś zacznie iskrzyć między nimi bardziej. Mimo to, podoba mi się tak jak jest teraz. Powoli! Szczególnie, że patrząc na to co przeżyła Chris, zrobienie tutaj czegokolwiek szybiciej byłoby mega sztuczne.
Ratlif♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
Podoba mi się #pov Ratliff. Jest super. Sposób w jaki opisałaś jego myśli-no Ratliff z krwi i kości! Jak ja uwielbiam tego człowieka. I myśli Rossa, o tym, że wyglądają co najmniej uroczo wywołały uśmiech na mojej twarzy.
Przykro mi, że Rikerowi było smutno, że Chris się opiera o Ella. No kurde, ja już nie wiem co zrobić.... Rik, powinieneś się odkochać czy nie? Czy może Ross powienien? Ja nie wiem!
Uuuuu, wyczuwam Rydellington! ♥
A co do Twego starego bloga, to jestem w momencie, gdy Austin dowiedział się, że jest Rossem. Zrobiłaś niezłą siupę, hahaha.
Podoba mi się, to że dodajesz często. Jak dla mnie, to możesz częściej. Jakoś szczególnie bym się w sumie nie złościła, gdyby posty były tak, hm... Codziennie. Po całym dniu w szkole poprawiają mi dzień.:)
Życzę weny jak dotychczas.
Och nie! Rozdział 10 nieskończony! Co za lama. Na blogu opubliowała osiem, a dziesiąty prawie kończy.
Pa!
PO PIERWSZE PRZYZWYCZAJ SIĘ, ŻE ZAWSZE JESTEM NA KOŃCU Z KOMENTARZEM. Całe życie do tyłu, rozumiesz :')
OdpowiedzUsuńPO DRUGIE, LEPIEJ TEŻ SIĘ PRZYZWYCZAJ, ŻE KOMENTUJĘ CO DRUGI ROZDZIAŁ. JA TU W TYGODNIU CZASU NIE MAM, A TY WALISZ PO DWA ROZDZIAŁY.
Nie żeby mi to przeszkadzało.
Pisz, pisz.
A co do tego zacnego kawałka tekstu.
KUŹWA. CO TY MI TU Z ZAŁAMKĄ NA POCZĄTKU WYJEŻDŻASZ? Pewnie, rycz Ross, mi się nic nie stanie.
A potem przyszła Chris... Ja wiem. Ale to mi się takie banalne wydało :) ZA DUŻO TYCH FF, ZA DUŻO.
Ell i Chris w trójkącie z lekarzem.
PIĘKNIE.
SPROSTANIE POSTACI ELLA JEST I NA ZAWSZE POZOSTANIE TRUDNE, ALE WIERZYMY W CIEBIE :')
A teraz idźcie po benzynę do swoich czołgów, albowiem Niepi idzie pisać rozdział.
Jeszcze chwila... Przebijać ciebie? Nie da się, słońce ;> Zabijać, TO JUŻ BARDZIEJ.
W końcu zaszczycę Cię moim nieszczęsnym komentarzem. Wybacz mi, proszę, że dopiero teraz piszę, gdyż opuściłam tyle świetnych wątków do skomentowania. TAK, UBOLEWAM!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim Ross. Dlaczego kochanie płaczesz? Mogę Cię pocieszyć, walić jakąś tam Chris!
No wybaczcie, ale nie chcę ich związku. A niech się ten Ross czuje za nią odpowiedzialny, droga wolna, ale romans może zostawić Rikerowi! Jakoś tak lepiej do siebie pasują.TAK, RAURA FOREVER!
Inna sprawa to Ell. Taki słodki braciszek, a Rydel taka biedna :c
Myślę, że na tyle czytasz mi w myślach, że między wierszami wszystko jest dla Ciebie jasne :D
Ogólnie wszystko świetnie, naprawdę, zawsze będę zwolenniczką Twych opowiadań. Lubię jak piszesz :)
Będę chwalić wszystkich bogów, przede wszystkim naszego, jeśli nawrócisz rozumowanie tego opowiadania na dobry tor, if you know what i mean!
Życzę Ci weny i obiecuję, że już będę na bieżąco. Tak też dziękuję, że Ty, w odróżnieniu ode mnie, byłaś. Chwała Ci za to!
Do napisania, mam nadzieję już nigdy na telefonie. Co za katorga!
#neverletmegiveup