czwartek, 30 października 2014

Rozdział 14. "I said: we're in danger sleeping with a friend"



#Ross

- Ross? Ross...
Uchylam powoli powieki, ogarniając zaspanym spojrzeniem już rozjaśniony pokój. Niemal nigdy nie zasłaniam żaluzji na noc. Lubię, gdy jest jasno.
W pomieszczeniu nikogo nie ma. No nic, jeszcze pięć minut, mamo...
- Ross, śpisz? - głos dochodzący zza drzwi jest półszeptem, a należy do dziewczyny.
- Już nie. Wejdź, niecna istoto - mówię w miarę wyraźnie i przeciągam się na łóżku.
Do pokoju wchodzi Chris, ubrana w moje piżamę i bluzę Rikera. Przeciera oczy rękawem i patrzy na mnie półprzytomnie.
Wygląda co najmniej słodko.
- Idziesz na kawę? - mruczy, zaczesując burzę włosów do tyłu głowy.
- Jasne. - Przytakuję i wyciągam ręce do góry. - Pomóż wstać.
- No chyba ci się... Już idę. - Uśmiecha się i podchodzi do łóżka wątłym krokiem.
Ucieszony jak trzylatek przymykam oczy i czekam na Chris, jednak tu mnie dopada niespodzianka. W przeciągu sekundy zostaję zepchnięty z łóżka prosto na puchowy dywan. Połowa kołdry zjechała razem ze mną.
- Obudzony? - śmieje się Mathers nad moją głową.
Końcówki jej włosów smagają moje policzku, a ja masuję się dłonią po czole, choć upadłem na plecy. Logika człowieka z rana działa tak dobrze, jak Kłapouchy biega sprintem na czterysta.
Podnoszę się z dywanu i próbuję ustać równo, jednak cztery godziny snu nie są najlepszą formą na wypoczęcie. Idę dzisiaj spać w dzień, nie ma głupich.

Christine stawia mleko obok kubków, podczas gdy ja leżę na włączającym się ekspresie.
- Żyj, Shor. - Szatynka szturcha mnie w ramię.
Mruczę coś na rodzaj "cicho", po czym jedną ręką stawiam szklanki w wyznaczone miejsca i wciskam magiczny guzik.
- Reszta śpi? - pytam, odrywając twarz od przedramienia.
- Tak, u każdego byłam. - Dziewczyna kiwa głową i ponownie przeciera oczy. - Swoją drogą, czy Rocky zawsze śpi pod łóżkiem?
- Raz obudził się koło biurka - śmieję się. - Twierdzi, że uciekał przed gumisiami, bo chcieli mu wcisnąć nielegalny sok z gumijagód, także...
Chris chichocze i zestawia kubki na blat.
- Ile mleka?
- Trochę.
Chwilę później siedzimy na kanapie w salonie, dłońmi obejmując kawę i wpatrując się w wyłączony telewizor, w którym mażą się nasze odbicia. Resztki z nocy filmowej, składającej się z "Miasta Kości", "Piratów z Karaibów" i "Totalnego kataklizmu", leżą poukładane na stoliku, gotowe do wyrzucenia lub umycia.
- Masz świetną rodzinę - odzywa się Christine i wzdycha cicho. - Chciałabym mieć taką.
Wypijam parę łyków kawy, po czym odwracam głowę w stronę dziewczyny, odgarniając grzywkę za ucho.
- Dzięki. A co z resztą twojej rodziny? - Patrzę na jej jednocześnie delikatny i ostry profil, próbując powstrzymać się od muśnięcia palcami jej bladych policzków. - Nie masz żadnych kuzynek, babci?
- Ciotka od wszystkich mnie odcięła, choć prawdopodobnie jedyną rodziną, jaka mieszka w LA, jest mój wujek, czyli jej były mąż. - Wzrusza ramionami. Siorbie łyk z kubka i zerka na mnie z nikłym uśmiechem. - Przyzwyczaiłam się do samotności.
Kiwam głową, po czym podciągam nogi na kanapę i obejmuję kolana rękoma.
Minął zaledwie tydzień, odkąd znalazłem ją półżywą za rogiem klubu, a tyle się w niej zmieniło. Jest już prawie zdrowa, ostatnie głębsze rany na plecach są w ostatniej fazie gojenia, a siniaków już prawie w ogóle nie widać. Coraz częściej się uśmiecha, dołącza do naszych zabaw.
Wczoraj nawet dogadała się w końcu z Rydel. Nie wiem, co Ratliff powiedział mojej siostrze, ale mógł powiedzieć trochę mniej, bo przez godzinę nie mogłem zasnąć przez śmiechy i rozmowy dziewczyn dochodzące z pokoju Dells. Najgorsze było to, że nie mogłem rozróżnić żadnego słowa. Nie, nie podsłuchiwałem.
- No cóż, to teraz się odzwyczajaj, bo Lynchowie nie znają pojęcia 'samotność' - śmieję się cicho.
-  Zdążyłam zauważyć, braciszku.
Braciszku.
Biorę kolejny łyk, ciepły napój przyjemnie rozgrzewa mi gardło. Lubię takie chwile. Po prostu siedzieć, nie przejmując się jeszcze niczym, podczas gdy dzień dopiero się zaczyna.
Chris wydaje się czuć dobrze w naszym towarzystwie, z każdym się dogaduje, z każdym dzieli jakieś wspólne zajęcie. Jak w rodzinie. Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś jeszcze u nas zamieszka, powiększając naszą familię. A Christine wydaje się pasować do tej roli idealnie.
Na początku trochę mnie irytowało jej klejenie się do każdego, jednak szybko zrozumiałem, że ona taka zwyczajnie jest. Że się nie narzuca, nie zjednuje sobie ludzi na siłę. Ona po prostu potrzebuje rodzinnego ciepła, którego tak naprawdę nigdy nie miała. A my przyjęliśmy ją niemal z otwartymi ramionami. Co więcej, nie zamierzamy jej z tych ramion wypuszczać.
- Czasem się ciebie boję. - Głos dziewczyny wyrywa mnie z zadumy.
- Co? Czemu? - Mrugam parę razy i spoglądam na rozbawioną szatynkę.
- Bo jak się zamyślasz, twój wyraz twarzy jest bliski wyrazowi twarzy seryjnego mordercy - śmieje się i odstawia kubek na stolik. - Może to posprzątamy?
Kiwam tylko głową, dopijam kawę i podnoszę się z kanapy.
- Chodź do kuchni, siostra, wszystko ci pokażę.
Patrząc na jej szeroki uśmiech i zaspane, wesołe oczy, wiem, że nie będę najlepszym bratem.

- Nie chcesz iść z  tym na policję? - rzucam pytanie, podając dziewczynie wypłukany talerz.
Chris sprawnie wyciera naczynie i odkłada je do szafki.
- Nie sądzę, żeby to miało sens. - Wzrusza ramionami, zerkając za okno. - To się stało w Orlando, a ja nie mam ochoty targać się po sądach.
Kiwam głową. Słońce już dawno wzeszło, ulice budzą się do życia. Jest za dwadzieścia ósma, po chodnikach zaczyna kursować młodzież w wieku szkolnym, dorośli spieszący się do pracy i ci uprawiający sport, starsze małżeństwa na porannym spacerze po przysłowiową gazetę.
- Wiesz... - Podaję szatynce ostatni kubek, wyłączam wodę i opieram się tyłem o szafkę z wbudowanym zlewem, wycierając dłonie w koszulkę. - Naprawdę się cieszę, że cię wtedy znalazłem. Aż boję się myśleć, co by się stało, gdyby Rydel nie zapomniała zabrać kosmetyczki z busa. Mogłabyś  tam zamarznąć, na parkingu było pusto, a...
- Shor, no już. - Chris staje na przeciwko mnie i podciąga rękawy bluzy. - Ja też się cieszę, już mówiłam. Przestańmy drążyć ten temat, proszę. - Patrzy na mnie smutno, a w jej oczach dostrzegam ból.
Jak mogłem zapomnieć o tym, że tamto wydarzenie zostawiło na niej swój ślad? Że tak naprawdę Christine już nigdy nie będzie do końca normalna, mimo że chodzi uśmiechnięta?
- Przepraszam. - Niepewnie przyciągam dziewczynę do siebie, a ona wtula się w mój tors. Taka mała, taka delikatna. - To musi być ciężkie.
- Od tego mam was.
- Niech bezie pochwalonyyy... - Do kuchni wtacza się zaspany Rocky i ziewa przeciągle. Mlaska parę razy, patrząc na nas półprzytomnie. - Też chcę przytulaska, siostra, co to za sprawiedliwość?
Christine odsuwa się ode mnie kawałek ze śmiechem i gestem zaprasza mojego brata do kółka. Szatyn z wyciągniętymi rękami podchodzi do nas i zamyka w niedźwiedzim uścisku.
-  Zmyłeś naczynia, dobry człowieku. - Rocky szturcha mnie w ramię, gdy w końcu daje mi i Chris wziąć oddech. - Kawa, kawa, kawa, dajcie mi kawy...
Christine śmieje się cicho i wraca spojrzeniem do mnie.
- Idziemy się ubierać?
- A właśnie... - Przeczesuję włosy palcami. - Nie chciałabyś zabrać od siebie z domu jakichś ciuchów? Dzisiaj lecimy do Sandy.
- W sumie... - Kiwa głową. - A kto mnie podwiezie?
- Mogę ja, nawet zaraz.
- Okay, dzięki. Uch, tylko... - Patrzy na mnie z szerokim uśmiechem na ustach. - Pożyczysz koszulkę?

#Riker

Podnoszę się z poduszki i siadam na brzegu łóżka, rozciągając plecy. Przecieram oczy grzbietem dłoni.
Cztery godziny snu. Zabiję Rydel i Chris. Ile można gadać po nocach? Tak nagle się dogadały. Patrz, coś narobił, Ell.
- Riker, jedziesz z nami? - słyszę dziewczęcy głos zza drzwi.
Powstrzymuję kichnięcie, po czym podchodzę do wejścia pokoju, szurając stopami po panelach, i naciskam klamkę. Christine stoi ze skrzyżowanymi nogami, ubrana w dresy i jedną z koszul Rossa, którą mu zresztą kiedyś oddałem, i wpatruje się we mnie wesoło.
- Pochwalony - mruczę. - A gdzie...? Czekaj. - Chowam nos w koszulkę. - Apsik!
 Chris śmieje się i opiera o framugę.
- Na zdrowie. Do mnie do domu po trochę ciuchów. - Patrzy na mnie spod długich, ciemnych pasm grzywki.
- Dzięki. O której ty wstałaś? I czy wy w ogóle spałyście? - pytam, nieświadomie wyciągając rękę i odgarniając niesforne włosy dziewczyny za ucho.
Uśmiecha się do mnie tylko i spuszcza wzrok. Cofam dłoń, splatam ją z drugą za plecami i idę w ślady dziewczyny, nagle zainteresowany wzorem na płytkach korytarza, a raczej jego brakiem.
Głupi, głupi, głupi...
Chwilową ciszę przerywam kolejnymi dwoma kichnięciami w koszulkę.
- To... Już teraz? - odzywam się w końcu, spoglądając na zakłopotaną twarz szatynki.
- Za parę minut. - Kiwa głową i ponownie unosi kąciki ust. - To jak?
- A zrobisz mi kawę, proszę?
Dziwna atmosfera znika, gdy Chris zaczyna chichotać i, kręcąc głową, odchodzi w stronę schodów. Odwraca się jeszcze na sekundę, posyła mi rozbawione spojrzenie, po czym zaczyna schodzić po stopniach.
Opieram się czołem o zimną, metalową futrynę. Już się obudziłem.
Sekundę później siłą odbicia uderzam skronią w metal.
Pieprzone kichanie.

Ledwo przytomny błądzę ulicami po naszym osiedlu, w jednej ręce trzymając kubek z kawą. Po kiego wała zgadzałem się na to wyjście?
Na szczęście Ross i Chris nie komentują mojego nie najprostszego toru jazdy. Prawdę powiedziawszy, to mój braciszek kima na tylnej kanapie, a Christine wygląda przez okno, podczas gdy ja próbuję utrzymać oczy otwarte.
- Jeszcze raz przypomnij, gdzie jest ta ulica? - zwracam się do szatynki, żeby zająć myśli czym innym, niż tylko liczeniem baranków.
- W centrum, za galerią. Takie małe osiedle domków - odpowiada natychmiast Chris.
Jak ona może być wyspana?
- Dlaczego w ogóle ja prowadzę? Ross też potrafi - burczę, siorbiąc ciepły napój.
- Bo nie pozwalasz dotykać Six, no i Rydel jeszcze śpi, a obudzić ją znaczy rychła śmierć - tłumaczy Ross, przewracając się na plecy. - A Rocky zasnął na blacie w kuchni.
- Rozumiem - wzdycham tylko i zerkam na wyświetlacz radia w nadziei, że leci coś ciekawego i mogę je podgłośnić.
Ku mojej radości na ekraniku pojawia się napis 'PINK'. Spoglądam w tylne lusterko - Ross leży głową przy drzwiach, czyli przy głośniku. Zmieniam balans głośności na tył i jednym ruchem włączam piosenkę na full, kątem oka dostrzegając śledzącą moje poczynania Chris.
- Aaaała! - Rozlega się łomot.
Christine odwraca się w stronę blondyna, któremu udało się spaść na ziemię, i uśmiecha się do mnie.
- Pobudka! - przekrzykuję utwór. - Cause I'm not here for your entertainment...!
Ross podnosi się, wyciąga rękę między siedzeniami i zmienia balans głośników, przy okazji ściszając radio.
- Bardzo zabawne - mruczy, poprawiając włosy, które przez upadek wyglądem przypominają mopa po uderzeniu piorunem.
- Nie ma spania u mnie w samochodzie, oplujesz mi tapicerkę - tłumaczę, stając na światłach. Chowam pod czapkę z daszkiem niesforne pasma grzywki. - Pieprzone kłaki.
- To je zetnij - odzywa się Chris, otwierając okno.
- A tak poza tym to wszyscy zdrowi? - prycham i wrzucam bieg. - A propos, muszę kupić farby zmywalne. Ale to już nie dziś. Gdzie teraz? - pytam, stając na kolejnym skrzyżowaniu.
- W prawo, lewo i druga w prawo.
Kiwam głową. LA budzi się do życia, auta zaczynają kursować do prac i szkół, przez co zaczyna się robić zator.
- Szkoła nie będzie cię ganiać za to, że do niej nie chodzisz? - odzywa się Ross, opierając łokcie na przednich siedzeniach.
- Nie, obowiązek uczęszczania do niej już na mnie nie ciąży. - Dziewczyna wzrusza ramionami.
- A ta twoja ciocia? Nie uczepi się nas?
- Szczerze wątpię. Ona ledwo pamięta ile ja mam lat. Nawet nie zauważyła mojej ucieczki - wzdycha Chris i wyciąga rękę do przodu. - Ten zakręt, Rik.
Kiwam głową i skręcam we wskazaną ulicę.
- Jak ona się w ogóle nazywa? - pytam, zmieniając bieg. - Mathers?
- Nie, ma nazwisko po mężu. - Szatynka wystawia dłoń za okno. - Brooks.
Brooks? Skądś kojarzę to nazwisko.
- Lewo teraz?
- Mhm.
Brooks, Brooks, Brooks. Skąd ja to znam? Pewnie przewinęło mi się gdzieś na reklamie podpasek.

- Jak się trzymasz? - pyta nagle Ross, przebijając ciszę.
Przerywam stukanie w pusty kubek i spoglądam w lusterko. Blondyn siedzi na środku tylnej kanapy i uparcie, choć spokojnie, wpatruje się w odbicie moich oczu.
- To zależy od tego, co masz na myśli. - Wzruszam ramionami i uciekam spojrzeniem w drogę przed siebie.
Trzy dziewczynki odbijają między sobą plażową piłkę na trawie przed domem. Mają może po pięć lat. Też kiedyś taki byłem i - Bóg, o ile istnieje, mi świadkiem - chciałbym wrócić do tamtych czasów.
Do czasów, gdy najgorszym, co mogło się zdarzyć, było spóźnienie się na wieczorynkę. Gdy największym szczęściem była możliwość wylizania reszty kakaowego ciasta na babkę, które zostało w misce po odlaniu potrzebnej ilości do foremki. Kiedy to zło nie istniało naprawdę, a jedynie przegrywało z dobrem w baśniach i kreskówkach. Kiedy to nie wiedziało się, czym jest kłamstwo i skąd się biorą dzieci.
Chciałbym wrócić do czasów, w których Ross nie rozumiał działań na ułamkach i nie patrzył na mnie tak przeszywająco, jak to robi teraz.
- Twoje odczucia po "Piratach z Karaibów" - prycha. - O Chris mi chodzi, braciszku, i ty dobrze o tym wiesz.
Oczywiście, że wiem. Tylko czasem łatwiej jest odkładać takie rozmowy w miarę możliwości. Ale to i tak niczego nie zmieni, problemy nie znikają tylko dlatego, że o nich nie mówimy.
- To znaczy? - Z powrotem zerkam w tylne lusterko.
Ross przewraca oczami.
- Na sto mil czuć, że nie jest ci obojętna - mówi wprost. Ale ja go znam, w jego spojrzeniu widzę trud, z jakim wypowiada kolejne słowa.
Jednak obydwoje wiemy, że ta rozmowa kiedyś musiała się odbyć. A raczej że któryś z nas musiał w końcu oczyścić atmosferę niewypowiedzianym zdaniem.
- Może. - Odstawiam kubek do przegródki przy biegach. - A to coś złego?
Ross sprawia wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, jednak po kilku sekundach jedynie kręci głową.
- Nie. - Odchyla się do tyłu, opierając się o zagłówek.
Zaciskam mocno dłonie na kierownicy.
Kątem oka dostrzegam wychodzącą z domu Chris. Budynek jest pokaźnych rozmiarów, jak reszta na tym osiedlu. Widać po nim nie najmniejsze dochody ciotki Christine.
Dziewczyna zamyka drzwi na klucz, chowa go tam, skąd go wzięła, czyli pod doniczką, po czym z uśmiechem na ustach podbiega do samochodu, a czarny plecak w kwiaty podskakuje na jej ramieniu.
- Tylko czas chyba zacząć działać, nie sądzisz? - odzywa się jeszcze brat, zanim Mathers naciska klamkę.
Nie zdążam odpowiedzieć, Chris już siada obok mnie, kładąc plecak między nogami.
- Co wy tutaj jak na pogrzebie sikorki? - śmieje się, zamykając drzwi. - Gdyby to ode mnie zależało, nigdy więcej nie chciałabym już tu wracać.
- Wszystko da się zrobić - mruczy Ross niewyraźnie.
Chris wzdycha głośno z żalem i zapina pasy, podczas gdy ja odpalam silnik, a wyłączone wcześniej radio odpala się z powrotem na full. Błyskawicznie ściszam je o połowę, ale słyszę znajome dźwięki.
- O, jedna z moich ulubionych piosenek! - Szatynka wyciąga rękę do przodu w kierunku pokrętła od głośności. Jej palce muskają moje, wywołując w nich przyjemne dreszcze. - Nie ściszaj do końca.
Zerkam na wyświetlacz radia. Passenger.
Puszczam sprzęgło, jednocześnie spoglądając w tyle lusterko. Ross podciąga nogi, po czym obejmuje je ramionami, opierając brodę o kolana i wlepiając spojrzenie w przestrzeń.
Wygląda jak zbity pies.
Six rusza z miejsca, a Chris zaczyna nucić.
- Well, you see her when you close your eyes, maybe one day you'll understand why...

- Jesteśmy! - Ross zrzuca trampki ze stóp i wychodzi do salonu.
Zamykam drzwi za Chris i również biorę się za ściąganie butów. Trzy pary converse'ów wracają na swoje miejsce.
Zostawiam poprawiającą skarpetki dziewczynę w hallu i wchodzę do kuchni, gdzie Rocky przypominający zombie z kreskówki dopija resztki kawy.
- Widzę i słyszę - burczy, zanurzając nos w szklance.
Podchodzę do lodówki, z której wyciągam mleko i duszkiem wypijam chyba z pół kartonu, rozsiadając się na blacie.
- Te, krowa, gdzie masz mini siostrę? - śmieje się szatyn, odnosząc naczynia do zlewu. - Ross, weź może jeszcze to...
- Chyba śnisz - przerywa mu blondyn, odbierając ode mnie mleko.
Wycieram usta wierzchem dłoni i rozglądam się po pomieszczeniu. Chris rzeczywiście zniknęła, choć jestem pewien, że szła za mną.
Zerkam na Rossa ssącego dzióbek kartonu, a on tylko mruga do mnie znacząco.
Wychodzę z kuchni, zakładając grzywkę za ucho, i ruszam w stronę schodów.
- Chris? Jesteś na górze? - Wskakuję na kolejne stopnie i w końcu staję na piętrze. Uchylam powoli drzwi oznakowane napisem RYDEL i zaglądam do pomieszczenia, w którym panuje półmrok. Siostra smacznie śpi odwrócona do mnie plecami, Mathers jednak w nim nie ma. Po cichu wycofuję się na korytarz i ruszam do kolejnych drzwi, ale zaraz moją uwagę przykuwa westchnienie dochodzące z mojego pokoju.
Odwracam się więc na pięcie, stawiam parę kroków i naciskam klamkę.
- Christine?
Zerkam w lewą stronę i moje serce gwałtownie się kurczy.
- Chris...
Klękam przy dziewczynie. Szatynka siedzi pod ścianą, obejmując rękoma podciągnięte do piersi kolana, i szlocha cicho. Jej chudym ciałem wstrząsają fale płaczu, a włosy rozsypują się po plecach.
Przymykam drzwi i siadam na ziemi obok niej.
- Co jest? - Odsuwam oddzielający mnie od niej plecak i przysuwam się bliżej, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Żołądek skręca mi się boleśnie, gdy słyszę kolejne pochlipywania.
Bez słowa niezdarnie przygarniam szatynkę do siebie, a ona zaciska pięści na mojej koszulce i siada bokiem między moimi nogami tak, że jej zgięte kolana przechodzą nad moim prawym udem. Przytulam ją delikatnie, czując, jak chowa twarz w materiale koszulki.
- Ćśś. - Zanurzam nos w jej włosach i wdycham ich słodki zapach. - Już, spokojnie...
Automatycznie zaczynam kołysać się lekko wprzód i w tył, bezwiednie masując kciukiem ramię Christine. Stado krwiożerczych motyli próbuje się przebić przez swoje kokony w moim brzuchu.
- To boli... - szepcze po chwili, pociągając nosem.
Odsuwam się przestraszony, że zrobiłem jej jakąś krzywdę, ale ona zaraz przyciąga mnie z powrotem do siebie.
- Co...? Matko, Chris. - W duchu uderzam się w twarz. - Ten wypadek...
Kiwa głową.
Jak mogłem zapomnieć? Przecież ona wcale nie wyzdrowiała. To, że się uśmiecha i bawi w ganianego nie oznacza wcale, że jej z jej psychiką wszystko w porządku.
Idiota. Stary, a głupi.
- Będzie dobrze, słonko.
Słonko? Jakie słonko?
- Riker, ja... Ja po prostu... - chrypie Chris, wtulając się w zagłębienie w mojej szyi. - To boli. W głowie. Siedzi jak taki wąż i atakuje z ukrycia. Ja chcę być normalna.
- Będziesz, zobaczysz. Od tego masz nas. - Głaszczę ją po głowie jak mama głaskała mnie, gdy byłem mały. Teraz też to czasem robi. - Dasz sobie radę, a my ci w tym pomożemy.
Chris odsuwa się ode mnie powoli i patrzy mi w oczy. Widzę ten ból, w jej twarzy, w jej spojrzeniu. I wzruszenie.
- Dziękuję - szepcze tylko i z powrotem kuli się, chowając się w moim uścisku.
Będzie dobrze. Będzie dobrze, słonko.

#Ratliff

Chłodny, poranny wiatr targa moją koszulką i spodenkami, jednak piasek, na którym siedzę, jest już ciepły. Przebłyski promieni słonecznych odbijają się na wodzie, tworząc na niej jaśniejsze muśnięcia. Czuję się dobrze, mam wrażenie, że nie ma świata poza tą częścią plaży. Że jestem ostatnim człowiekiem, który zamieszkuje ten kosmos.
Nie wiem, ile tak trwam w bezruchu, wpatrując się w horyzont, ale w pewnym momencie czuję muśnięcie na karku. Ktoś przeczesuje moje włosy palcami, po plecach przebiegają mi przyjemne dreszcze.
Nieznajome ręce przesuwają się na moje barki, potem na boki i w końcu zamykają mnie w uścisku. Blond włosy spływają po moim ramieniu, ktoś opiera na nim brodę.
Rydel.
- Cześć, księżniczko. - Uśmiecham się, dając się ponieść kołysaniu dziewczyny.
Blondynka się nie odzywa. Wiatr zrywa jej włosy z mojego barku, Del zaczyna cicho nucić.
- But if my heart's gonna break before the night will end, I said ooh, ooh, we're in danger sleeping with a friend...
Sleeping with a friend...
Otwieram oczy. Telefon burczy na szafce nocnej, wygrywając piosenkę Neon Trees.
Wzdycham cicho, składam ostatnie hołdy pięknemu snowi i przykładam aparat do ucha.
- Rydel? Halo? - Odsuwam iPhone'a przed oczy i spoglądam na ekran. Może byś tak najpierw odebrał, Ell? - Halo?
- Drugi raz dzwonię, idioto! Wstałeś już?
Kobiety.
- Gyhym - burczę, przecierając oczy, i przekręcam się na plecy. - A so?
- Tak pytam - głos dziewczyny się uspokaja. Chwila ciszy. - Chciałam tylko usłyszeć twój głos.
Uśmiecham się. Co jak co, ale dla tych słów warto było zostać wyrwanym ze snu.
- Miło mi to słyszeć - mruczę, poprawiając poduszkę pod głową. - Która godzina?
- Chyba za dziesięć dziewiąta. Dzisiaj o jedenastej u nas, pamiętaj.
- Pamiętam, spokojnie. To co, do potem?
- Tak, do potem... Ell, czekaj!
- Hm? - Przysuwam telefon z powrotem do ucha.
- Ja... Nic, już nic - mówi cicho. - Do potem.
- Tak, ja też cię kocham - śmieję się i naciskam czerwoną słuchawkę.
Nie muszę długo czekać na smsa z podobną odpowiedzią.
Kąciki ust same unoszą mi się do nieba. Przekręcam się na bok i wtulam twarz w poduszkę. Tak, teraz sobie to wyjaśniliśmy.
Nagle drzwi od pokoju otwierają się z hukiem i staje w nich mama.
- Ellington, wstawaj! Za dwie godziny masz być u Lynchów!





***
Jaki długi o.O
W końcu pov Rossy'ego C: Fajnie było znów wejść w jego skórę, aż się sobie dziwię i pytam, gdzie się podziały jego povy w poprzednich dwóch rozdziałach .____. Ale to dlatego, że skupiłam się na Rydellington.
Anyway. TAK JAK NIE MIAŁAM POMYSŁU NA TEN ROZDZIAŁ TO PORAŻKA .____.
Ale udało się i coś tam wyszło C':
PISANY NA FAZIE Z "LET HER GO". Taka ciekawostka.
Taka prośba - niech ktoś zabierze z mojej głowy "Can't stop singin'" -.-'
Gh. Anyway.
Następny najbliżej za tydzień obstawiam.

P.S. Wiecie, ile weny napływa człowiekowi do mózgu na cmentarzu? Byłam bliska pisania patykiem po rajstopach.







8 komentarzy:

  1. MÓWIŁAM, ŻE CMENTARZE SĄ ZAJEBISTE! :D

    OOOO
    AJ KENT STAP SIIIINGIIIIIN!
    TUP TUP TUP STEPU STEPU STEP!
    I TE SPODENKI, I SKARPETKI.
    WIEM, ŻE. JE WIDZISZ!
    HALO, HALINA! BIERZ TE ŻARŁO, OL INKLUZIW MAMY!

    Okej.
    Koniec.
    Za moment mam zamiar się upić z okazji tego, że jestem taka stara. Będę to śpiewała na fazie.
    I feel it.

    Kurczę, ten rozdział wywołał we mnie dużo sprzecznych odczuć. Nawet Chris była okej! Napiszę coś kreatywnego, kiedy już uporządkuję swoje odczucia. Jest dobrze. Lubię, kiedy coś mnie rusza. A to ruszyło. Tak.
    Idę pić. I szukać kremów na zmarszczki.
    Love!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak.
    Zobaczywszy wytłuszczonego Rossa na początku rozdziału (tak, chodzi o czcionkę, mój mąż nie przytyje beze mnie y-yy) moja twarz wykazała duży poziom endorfin w moich żyłach.
    Co w praktyce wyglądało mniej więcej tak:
    FUCK YEAH, GŁUPIE LAMY.
    ANIA, NIE ZAWIEDŹ MNIE.

    Kontynuując.
    Śpiący Rossy, zawsze prawidłowo.
    Budząca go Chris?
    CZY JA UMARŁAM, HALO? TAK SUODKO.
    Mój stosunek do twojego popierdzielonego łączenia paringuff wygląda następująco:
    Na początku nie wiedziałam kogo szipować, bo nie miałam pewności, jak Lynchowie przyjmą Chris. I teraz teoretycznie też nie mam co do niczego pewności, bo przecież możesz wrzucić im przez okno butlę gazową i szyscy zdechną od razu. :'))
    Tak fajnie czyta się o zakłopotanym Rikusiu z umysłem czterolatka. Ale Ross zachowuje się też w kij uroczo w obecności Chris.
    Tylko teraz pytanie.
    KTÓREGO WOLI TA DZIDA?
    Na odpowiedź zapraszamy po reklamach.
    Ania: Czyli gdzieś tak za...Y, nigdy.
    I dobranoc, można umrzeć w niewiedzy, Ani to tam wsio rybka :'))
    Ogarniając szysko jednym zdaniem:
    Wolę Chross, ale nie mam nic przeciwko Riris. I tak cię nie powstrzymam w pisaniu w kij długich pov Rikera, so... c:
    Taka sytuacja.

    Next.
    ZA DUŻO ''POHFALONY'' JAK NA NIE UWZGLĘDNIENIE MOICH PRAW AUTORSKICH. NO BŁAGAM WAS LUDZIE, TO JUŻ JEST PLAGIAT MOJEJ OSOBOWOŚCI.
    JAK TAK BARDZO PRAGNIESZ, TO DORZUĆ MNIE TUTAJ.
    Chcę mieć granatowe włosy i na imię Hermenegilda.
    Dobra, może z imieniem przesadzam, ale włosy mi fajne machnij :')
    A, no i chcę być w bliskim kontakcie z dwoma postaciami, you know who ccc:
    I WTEDY NA SPOKOJNIE RIRIS MOGĄ SIĘ ROZMNAŻAĆ, OKEJ?
    OKEJ.


    No i ta ostatnia scenka.
    Co się zrywasz z snu, pingwinku, śnij dalej. cc:
    Normalnie widziałam tego rozczochranego Ella, który zgubił się w wielkiej, białej pościeli. :'))
    TAAAAK RATTY, JA CIEBIE TEŻ KOCHAM, TAK.
    Nooo, ona też. Ale to tam...
    c:
    Stylowo zakończony rossdziau i szysko się pięknie zgadza.
    No.
    To teraz czekamy na czołgi, których jeszcze jakoś nie wprowadzasz, co się stało? Personel zginął w fazach próbnych i nie ma ich kto pokierować na plac? ccc':
    Cofam, tego nie było.
    Tak też jest dobrze.

    Kończąc ten komentarz pozwól, że wtrącę piosenkę, którą ja się obecnie jaram.
    Coś jak ty z Aj ken stap singin, moja faza na ten song minęła kilka miesięcy temu :'))

    I NAGLEE ELEKTRYCZNY STAJĘ SIĘĘĘĘ
    MUSZĘ WYJŚĆ, MUSZĘ WYYJŚĆ NATYYYCHMIAST GDZIEEEEŚ.
    I NIE RAZ
    I NIE DWA
    DUŻO WIĘĘĘCEJ
    BĘDĘ CZUŁ, CZYSTĄ MOOOC, DZIKOŚĆ W SERCUUU

    Podsiadło, kudłaczu kochany.
    WYMIATASZ W TYM WYKONIE.

    POZDRAWIAM SERDECZNIE.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja jestem całym sercem za tym żeby Chris była z Rikerem :3 on jest taki słodki kiedy jest z nią :3 Ross sobie kogoś znajdzie ;) dla Rikera to już czas na stałą partnerkę xD
    Rydellington jak zwykle zajebisty :3
    Rocky śpiący pod biurkiem bo gumisie i sok z gumijagód- bezcenny xD
    biedna Chris ;c ale jej demony pewnie jeszcze długo będą powracać...Riker!!!!! zajmij się tym!!!!!
    chciałabym szczerze mówiąc zobaczyć jak wyszedł by Ci Rocky xD w sensie jego pov :P
    no i na koniec moja cała opinia o tym rozdziale: gvfdsfdshfsdjvfjsdkhfbdnfbhbrvchfbhgfhdhgfhvgfhhfdncjhnfjfhjf *.*
    oczywiście wszystko w dobrym sensie :)
    pozdrawiam <5
    P.S. jak masz czas to wpadnij na mojego bloga :) http://r5-miedzywymiarowa-szkola-herosow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. TY WREDNA DZIDO.
    JA JUŻ CHCIAŁAM ELEGANCKO WKROCZYĆ ZE SWOIM KOMENTEM NA ROZDZIAŁ 13, A TY JEDZIESZ Z NASTĘPNYM.
    Kilka dni nie masz kontaktu ze światem i już giniesz.

    Tera rossdziau...
    MATKO, JAKI DŁUGI.
    CZEMU SZYSCY SIĘ POTRAFIĄ ROZPISAĆ, TYLKO NIE JA? Sama sobie odpowiem.
    Bo jesteś głupia, Niepi.
    Dzięki, Niepi.

    Ciiiicho.
    ROSS JAK ZBITY PIES. NO ŚLICZNIE.
    Nie wzbudzaj we mnie współczucia dla tego wiewióra. I TAK CHCĘ RIRIS.
    MÓWIŁAM, ŻE RIKUNIO JEST SUODKI? NIE? NIE PRZYPOMINASZ SOBIE?
    A wiesz dlaczego? Bo Ross jest zawsze taki... ekhem. COŚ W STYLU CASANOVY. A Rikuś jest taki onieśmielony i nie wie co powiedzieć :") NO IDEAŁ FACETA.
    CHRIS, BIERZ GO. ALE JUŻ.

    Rydellington, HA!
    RATLIFFKU MÓJ KOCHANY, ZAKOCHAŁEŚ SIĘ, KRÓLICZKU? No i bardzo dobrze. Jak ci odpierdzieli, to już Dells cię doprowadzi do pionu. O ILE OCZYWIŚCIE NAJPIERW NIE ZGUBISZ SIĘ W OTCHŁANIACH POŚCIELI.
    OGÓLNIE JEST PIKNIE, NIE? C;

    ZOSTAWIAM CIĘ W SPOKOJU DUCHA I OPĘTANIU PRZEZ PIOSENKĘ. Nie prowadzę odwyku, radź se sama :')

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej, jestem ! Wybacz,że nie skomentowałam poprzedniego ale studia to ZUO :|

    Ehh ta rozmowa w samochodzie *o* Niby taka krótka ale ile z niej wynikło :D Rossi takie biedactwo :C Ejj ja mam nadzieję,że spikniesz ich ze sobą xD

    Dobra czekam na równie dłuugi next :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale mnie blogger wkurza. Napisałam taki długi komentarz, a to mi skasowało...
    Anyway
    Nadrabiam zaległość.
    Może zacznę od początku c;
    Rozdział jest świetny! Fantastycznie wszystko opisujesz : sytuacje, problemy, uczucia, po prostu to wszystko jest wspaniałe! Chciałabym, aby Riker był z Chris, ale jeszcze nie teraz, a w jakiejś tam przyszłości C: Teraz za wcześnie, o wiele ;3
    I Rydellington, huh :') Oni są przesłodcy!
    Druga sprawa : dodałam w końcu Twojego one-shota na bloga :3 Dziękuję, że mi go przesłałaś, jest naprawdę fantastyczny! Czytałam go już wcześniej i miałam go dodać wcześniej, ale cały czas mi coś wypadało. Napisałam Ci to już w e-mailu, ale wolałam Cię poinformować jeszcze tutaj c;
    Życzę Ci weny, abyś nadal pisała takie wspaniałe historie i nie mogę się doczekać, aż dodasz następny rozdział! C:

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisałam Ci taki piękny komentarz, ale nim zdołałam go dodać Internet postanowił się rozłączyć i szlag go trafił. Muszę zacząć od nowa. Nienawidzę tego robić. Mój pech. Mówi się trudno i jedzie się dalej, o.

    Kocham perspektywy Rossa. Wychodzą Ci świetnie i uważam, że powinnaś pisać jego oczami częściej. Mam wrażenie, że on na różne rzeczy (zarówno te błahe jak i całkiem poważne) patrzy trochę lekceważąco. Mam na myśli to, że oczywiście martwi się o Chris na swój sposób, ale jeśli ona nie chce iść na policje, to nie naciska na nią. Czy nie obchodzi się z nią jak z jajkiem. Albo może mi się to tylko wydaje, a tak na serio się martwi? Sama nie wiem... Chwila, czy ja dobrze zrozumiałam, że on nie chce o nią walczyć i daje Rikerowi wolną rękę, bo widzi, że starszy brat coś do niej czuje? Ale przecież mówił to wszystko - jak Riker zauważył - z trudem i w ogóle...Zobaczymy jak to rozwiążesz. Tego jestem ciekawa. W sumie dobrze, że Chris się załamała. Przynajmniej widać, że nie wszystko z nią w porządku i minie jeszcze dużo czasu nim tak będzie. Ale był przytulas z Rikerem i mała się uspokoiła. Taki plus nagłego napadu histerii. Ostatnia część z Elingtonem i Rydel urocza. Kocham ich i mam nadzieje, że nie szykujesz dla tej dwójki żadnych niespodzianek ;)

    Weny, kochanie i czasu na pisanie, o!

    - matrioszkaa! x

    [to-nie-jest-milosna-piosenka.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. JASFBHIASJFHASBIJ. O matko, Rydellington. Najsłodsza rzecz na całym Bożym świecie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Zachowuję się jak jakieś głupie dziecko, które zostało właśni obdarowane milionami cukierków(w sumie po halloween tak właśnie jest, ale nie ważne). Sen Ella już wprawił mnie w nieopisaną euforię i potem nagle, bum, telefon, bum, Rydel. 'Chciałam tylko usłyszeć twój głos' o matko! Gdyby mnie ktoś tak zajebisty jak Rydel(tylko mężczyzna...)tak obudził, to też bym się cieszyła jak opętana. Ale na razie wystarcza mi Rydellington od szczęścia(no, może nie całkiem. Chross by dopełnił, wiesz?).
    Gdy Rydel taka cichutka, że 'nic, nic, już nic', a tu wyskakuje Ratliff z 'ja też cię kocham'... Mężczyna idealny! Ja zawsze wiedziałam! ZAWSZE.
    Ja nie wiem, jestem jakaś głupia. Bo uwielbiam Ratliffa, ale nie jako 'Ratliff, ożeń się ze mną', tylko 'Ratliff, no we, bądź moim przyjacielem'. Jakby co, to byłoby 'Ross, ożeń się ze mną'. Ale najbardziej lubię Ratliffa. Mówiłam już, że miłość to taka jest nieidealna w moich odczuciu, nie? Więc Rat jest z zbyt idealny...
    W końcu pov Rossa! Ileż się naczekałam! Już się nie mogłam doczekać jakichś głębszych interakcji Ross+Chris. I w końcu coś! W końcu dotknęła jego torsu! No co? Nie dajesz mi jakiegoś wielkiego pola do popisu, to muszę się zadowolić dotknięciem przez Chris jego torsu. Biedna ja.
    I wiesz co wszystko popsuło? 'Siostra', 'bracie'... Och, bez pieprzenia. Chross to nie jest siblingszone, tylko couplezone, okej? Dziewczyno, czternasty rozdział, a do kissów mi się jakoś nie zbliza. No we...
    Riker, Ty wiesz, że ja dzięki Sparrow zaczęłam Cię naprawdę ogromnie lubić no ale weź. Odkochaj się!
    Gdy odgarnął jej włosy-słodkie. Ale ja przecież shippuję Chrossa.
    I gdy przytulił ją do siebie, gdy płakała? No kurcze, wspaniałe, słodkie. Podoba mi się sposób w jaki Riker ją lubi, w jaki się o nią troszczy i jak stara się ją zdobyć. Ale wolałabym, żeby nad tym sytuacjami było '#Ross', a nie '#Riker'.
    Rozmowa Rossa z Rikerem trochę mnie zaskoczyła. Niektóre rzeczy chcemy odkładać w nieskończoność, wiec zdziwiłam się, że Ross postanowił to załatwić. Ale jak się skulił jak piesek... No przecież wiem, ze mu to nie pasuje! Wiem to! Ross, przestań udawać, że Cię to nie obchodzi i, że kibicujesz Risowi! Kłamca, kłamca, kłamca!
    Dobra, lecę czytać następny.
    Przepraszam, że tak późno kometuję. Wytłumaczę się! Rozdział przeczytałam od razu, jak go wstawiłaś, ale na telefonie. Bo w ogóle podczas tego tygodnia weszłam tylko raz na komputer i to na dziesięć minut. I może to głupie, ale komentując niektóre blogi lubię mieć świadomość, że mam dużo czasu. Że mogę długo myśleć nad skomponowaniem swojej opinii w jakiś sensowny sposób, nie bojąc się, że będę musiała przerwać w połowie, bo muszę wyjść. A jak mówię 'niektóre' to chodzi mi o te parę nielicznych blogów, które komentuję z milionami emocji i, które autentycznie uwielbiam.
    Natomiast na telefonie, no za cholerę, nie skomentuję. Napisanie dwóch zdań(naprawdę._.)na telefonie, ktory mam zajmuje mi jakieś pięć minut. A w moim komentarzu u Ciebie jest zawsze duuuużo więcej zdań. Więc podczas pisania takej opinii na telefonie, już bym się dawno zabiła.
    Lecę dalej.
    Przepraszam jeszcze raz! Miałam pełny tydzień. Odpokutuję!

    OdpowiedzUsuń